Niemcy nie miały w ostatnich latach szczęścia do prezydentów. Dwóch z nich ustąpiło z urzędu przed upływem kadencji. Horst Köhler nie zniósł ataków po tym, jak dał do zrozumienia, że Niemcy mogą użyć Bundeswehry do obrony swych więzi gospodarczych ze światem. Christian Wulff podał się do dymisji oskarżony przez media o czerpanie korzyści materialnych z racji sprawowania urzędów publicznych.

Obecny prezydent Joachim Gauck jest poza wszelkimi podejrzeniami. Kocha go lud, poważają przeciwnicy polityczni, a kanclerz Angela Merkel oczekuje, że były pastor zdecyduje się na drugą kadencję. Ale prezydent na ten temat milczy. W styczniu skończył 76 lat. Sporo podróżuje. Ostatnio był w Chinach. Nieco wcześniej w Afryce. Prowadzi intensywny tryb życia i z całą pewnością jest w stanie sprawować najwyższy urząd w państwie jeszcze przez kolejnych sześć lat: rok do ukończenia obecnej kadencji i pięć przez następną.

"Czy się odważy?" - pyta „Der Spiegel". Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że jak na razie, nie widać na horyzoncie innego równie dobrego kandydata jak obecny prezydent. Szef państwa nie ma w Niemczech wiele do powiedzenia i w gruncie rzeczy jego obowiązki sprowadzają się do formalnego reprezentowania kraju. Nie jest wybierany w wyborach powszechnych, lecz przez grono elektorów, złożone z obu izb parlamentu oraz przedstawicieli landów. Prezydent ma jednak możliwość bezpośredniego dotarcia do obywateli wygłaszając przemówienia, udzielając się w mediach i w czasie spotkań ze społeczeństwem. W ten sposób może wpłynąć na kształtowanie się opinii w najważniejszych sprawach.

Najważniejszy problem Niemiec obecnie to kryzys imigracyjny. I w tej sprawie prezydent Gauck nie mówi wiele. Nie popiera w jasny sposób polityki Angeli Merkel, ale daleki jest od jej krytyki. W lutym był w Nigerii. Niedaleko hotelu, w którym mieszkał w Abudży znajduje się obóz dla uchodźców z regionów kraju ogarniętych wojną. W trakcie przejazdu kolumny aut z prezydentem Gauckiem do hotelu, uchodźcy ustawili w szpaler, a dzieci trzymały plakaty z napisem po niemiecku: "Wir schaffen das" (Damy radę). To oczywiście słowa Angeli Merkel, których użyła otwierając w wrzeniu ubiegłego roku granice Niemiec dla imigrantów. - What a surprise - skomentował prezydent Gauck całe zdarzenie.

Jak pisze "Der Spiegel" prezydent nie powtórzył jeszcze ani razu słynnych słów Angeli Merkel. Nie znaczy to, że nie popiera pani kanclerz w tej sprawie. Czyni wszystko, aby zachować dystans, zdając sobie sprawę z tego, jak podzielone jest społeczeństwo. Dlatego jest lubiany.