Nie milkną kontrowersje wokół zakończonego śledztwa w sprawie wypadku premier Beaty Szydło sprzed roku.
Okazuje się, że krakowska prokuratura miała podejrzenia, że kolumna BOR nie jechała w Oświęcimiu na sygnałach dźwiękowych, bo 2 lutego tego roku skierowała sprawę ewentualnych wykroczeń drogowych (przekroczenia linii ciągłej i prędkości aut) do policji. Napisaliśmy o tym we wczorajszej „Rzeczpospolitej".
Problem w tym, że już 10 lutego sprawa uległa przedawnieniu – kodeks drogowy daje na ściganie wykroczeń tylko rok. – Osiem dni to nie jest odpowiedni czas, by móc sprawę rozpatrzyć – sprawa wymagała uzupełnienia i zebrania dodatkowej dokumentacji – mówi Sebastian Gleń, rzecznik małopolskiej policji.
Postanowienie prokuratury o wyłączeniu wspomnianego wątku tylko ogólnie określało że wykroczenia miały miejsce w Oświęcimiu. Nie wskazano wprost, czy chodzi o miejsce wypadku. Oświęcimska policja zdążyła wysłać prośbę do warszawskich policjantów o uzupełniające przesłuchania kierowców BOR, a prokuraturę poprosiła m.in. o doprecyzowanie miejsca wykroczeń. – Odpowiedzi wróciły częściowo już po terminie, nadto w tej sprawie konieczne byłoby przeprowadzenie także innych ustaleń, by rozstrzygnąć czy zasadne jest kierowanie do sądu wniosku o ukaranie BOR-owców – dodaje Gleń.
Okazuje się, że z materiałów śledztwa prowadzonego w Prokuraturze Okręgowej w Krakowie – głównie ustaleń biegłych od rekonstrukcji wypadku – wynikało, że kolumna rządowa przekroczyła dozwoloną prędkość (wbrew temu, co mówił publicznie po wypadku ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak), i wymijała stojące na skrzyżowaniu seicento Sebastiana K. na podwójnej linii ciągłej. Doświadczony policjant: – Skoro prokuratura wyłącza ten wątek i kieruje na policję sprawę o wykroczenie BOR, to widocznie uznaje, że nie były to pojazdy z kolumny uprzywilejowanej, nie miały sygnałów dźwiękowych.