Pod koniec października sędzia Marek Nawrocki z Sądu Okręgowego w Elblągu dowiedział się, że od 1 listopada zostanie na dziewięć miesięcy delegowany do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. To awans zarówno jeśli chodzi o pozycję zawodową, jak i uposażenie. Tyle że z tej delegacji nic nie wyszło.

- W poniedziałek 4 listopada, kiedy przebywałem na zwolnieniu lekarskim, otrzymałem z gdańskiej apelacji informację, że moja delegacja została cofnięta. Bez podania powodów - mówi Onetowi sędzia Nawrocki.

- To było o tyle dziwne, że miałem już przydzielony gabinet w Sądzie Apelacyjnym w Gdańsku, od końca listopada miałem wyznaczone terminy rozpraw, dostałem hasła dostępu do służbowych komputerów... - opisuje. - Potem nagle, po jednym weekendzie, kiedy nawet nie zdążyłem podjąć pracy w gdańskim SA okazało się, że moja delegacja jest cofnięta. To jest, powiem wprost, co najmniej zaskakujące. Tym bardziej, że gdańska apelacja ma dramatyczne braki kadrowe. Ale cóż, widocznie ktoś gdzieś mnie nie lubi, tym bardziej że już po raz drugi Ministerstwo Sprawiedliwości cofa mi decyzję o delegacji - kwituje.

Portal Onet zwraca uwagę, że to właśnie sędzia Nawrocki był w składzie sędziowskim, który na początku września w SO w Elblągu stwierdził bezczynność w sprawie, w której sędzią sprawozdawcą był wyłącznie zastępca sędziowskiego rzecznika dyscyplinarnego oraz prezes SR w Nowym Mieście Lubawskim Michał Lasota. Sąd uznał, że całkowity brak czynności w prostej sprawie przez ponad rok - a tak wyglądała sytuacja - wymaga przyznania pokrzywdzonemu odszkodowania za bezczynność sędziego Lasoty. Zapłaci je Skarb Państwa. Sam Lasota ściga innych sędziów m.in. za nieterminowe wywiązywanie się z obowiązków.