Janusz Wojciechowski - jak zostałem prawnikiem

Rozmowa | Janusz Wojciechowski, były sędzia, były prezes NIK, eurodeputowany

Aktualizacja: 11.07.2015 10:39 Publikacja: 11.07.2015 09:55

Janusz Wojciechowski

Janusz Wojciechowski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Rzeczpospolita: Słyszałam, że nie był pan zbyt pilnym studentem.

Janusz Wojciechowski: Rzeczywiście – moje oceny na studiach dryfowały w dolnej strefie stanów średnich.

Pracę magisterską napisałem jednak na ocenę bardzo dobrą. Jeden z jej rozdziałów opublikowany został zresztą w formie mojego pierwszego w życiu artykułu naukowego, w piśmie „Problemy Praworządności".

Skąd się wzięła ta niska średnia?

Nie wkuwałem przepisów. Uczyłem się tak, żeby zrozumieć prawo, a nie nauczyć się go na pamięć do egzaminu. Dość mocno absorbowała mnie też wtedy praca w gospodarstwie rolnym. Rodzice byli już w podeszłym wieku, a mieli 10-hektarowe gospodarstwo.

Pewnie życie towarzyskie też nie ułatwiało nauki.

Mieszkałem w akademiku, więc siłą rzeczy miałem wielu znajomych. Prędzej niż na dyskotece można mnie było jednak spotkać na siłowni. Podnosiłem ciężary. Najwięcej udało mi się podnieść 110 kg.

Kiedy się pan zainteresował prawem karnym?

Z tej dziedziny pisałem pracę magisterską, ale karne interesowało mnie już wcześniej. Być może zachęciło mnie to, że na drugim roku egzamin z tego przedmiotu zdałem na 4,5. To była moja najlepsza ocena, nie licząc piątki z pracy magisterskiej. Po skończeniu studiów rozpocząłem aplikację prokuratorską.

Dlaczego właśnie prokuratorską?

Bo była dostępna w Rawie Mazowieckiej, najbliżej domu. Mogłem pomagać rodzicom w gospodarstwie. Egzamin prokuratorski zdałem z wynikiem bardzo dobrym. Po pół roku asesury prokuratorskiej przeszedłem jednak do sądu w Skierniewicach. Zacząłem orzekać w 1980 r.

Czy po aplikacji prokuratorskiej nie było ciężko założyć togi sędziego?

Nie. Wydaje mi się, że aplikacja prokuratorska edukacyjnie była lepsza od sądowej. Aplikanci sądowi zszywali akta, a my prowadziliśmy przesłuchania, pisaliśmy akty oskarżenia i rewizje wyroków. Moja kariera nabrała tempa w 1990 r., kiedy zostałem wybrany do Krajowej Rady Sądownictwa. Byłem wtedy sędzią Sądu Wojewódzkiego w Skierniewicach. W tym samym roku awansowałem na sędziego Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Miałem wtedy zaledwie 35 lat. Byłem chyba najmłodszy w gronie sędziów sądów apelacyjnych. W tym samym czasie orzekałem też jako sędzia delegowany w Sądzie Najwyższym. W ciągu 13 lat orzekałem więc we wszystkich możliwych instancjach.

Nie żal było panu opuścić salę sądową dla polityki?

Przeważyła przyziemna rzecz – koszty. Ze względów rodzinnych nie było mowy o przeprowadzce do Warszawy, a koszty dojazdu samochodem pożerały połowę moich dochodów. Pociągała mnie też adwokatura. Uzyskałem wpis na listę adwokatów, a równocześnie z PSL przyszła propozycja kandydowania do Sejmu. Ku mojemu zaskoczeniu uzyskałem mandat poselski. No i wciągnęła mnie polityka – jak śpiewał mój ulubiony Okudżawa – bez reszty w swą przepastną toń...

W którym z zawodów prawniczych czuł się pan najlepiej?

Zdecydowanie w zawodzie sędziego. Za mój sukces uważam to, że przez 13 lat nikt nie napisał na mnie skargi, choć nie miałem lekkiej ręki. Wydawałem surowe wyroki. Czasem orzekałem wyższe kary, niż chciał prokurator.

Kiedyś sądziłem gang włamywaczy z Żyrardowa. Mieli zarzut 80 włamań. Skazałem ich za 40. Twierdzili, że milicja dopisała im pozostałe. Prowadziłem wnikliwe postępowanie dowodowe, choć nie miało to decydującego wpływu na wyrok. Włamań było tyle, że kary były i tak wysokie.

Po latach, idąc w nocy ulicą w Żyrardowie, spotkałem jednego z tych włamywaczy. Dookoła żywej duszy, a on podszedł do mnie i zapytał, czy przypominam sobie, że go sądziłem. Sytuacja trochę nieprzyjemna. A tymczasem skazany wyciągnął do mnie rękę ze słowami: – Chciałem panu podziękować, że mnie pan wtedy osądził sprawiedliwie. Skazał mnie pan tylko za to, co zrobiłem.

Chyba trudno sobie zasłużyć na uznanie skazanego.

Ważne jest, by sądzić z szacunkiem dla ludzkiej godności. Nigdy nie poniżyłem żadnego podsądnego, także przestępcy.

Czy praca sędziego przydała się w późniejszej karierze?

Tak, zwłaszcza pracy w charakterze prezesa NIK. Czytanie tomów akt sądowych nauczyło mnie wyczucia, na co zwrócić uwagę. Ale i w Parlamencie Europejskim doświadczenie sędziowskie niezwykle się przydaje. I jeśli jestem często wobec sądów krytyczny, to chyba dlatego, że trochę sędziowskiej duszy jeszcze we mnie zostało.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rzeczpospolita: Słyszałam, że nie był pan zbyt pilnym studentem.

Janusz Wojciechowski: Rzeczywiście – moje oceny na studiach dryfowały w dolnej strefie stanów średnich.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA