Aborcja: debata o człowieczeństwie

Prawo w czasach wojny o kulturę. Historia pewnego orzeczenia - część druga

Aktualizacja: 24.02.2018 13:32 Publikacja: 24.02.2018 01:00

Aborcja: debata o człowieczeństwie

Foto: 123RF

Wydane w styczniu 1973 r. przez Sąd Najwyższy orzeczenie Roe v. Wade było jednym z przejawów dramatycznych zmian kulturowych w latach 60., które przebudowały dotychczasową amerykańską politykę i programy partyjne. Narastająca wówczas rewolucja seksualna i feminizm rozsadziły tradycyjną etykę i instytucjonalne relacje między płciami. Rewolucji tej poddali się również sędziowie Sadu Najwyższego, który już w 1965 r., w oparciu o nową antropologię „wyboru" jako podstawy prawa, wydał orzeczenie „Griswold v.Connecticut".

Prawo do prywatności...

Stało się ono „Pearl Harbor amerykańskiej wojny o kulturę, konfliktu nad moralnymi i kulturowymi podstawami demokracji, kształtując [amerykańską] politykę na dwa pokolenia". Zrodziło ją orzeczenie Eisenstadt v. Baird z 1972 r., w którym sąd arbitralnie zdefiniował ochronę „prawa do prywatności" jako całość autonomicznych decyzji w kwestii seksualności na pary niemałżeńskie, i doprowadziło w 1973 r. do Roe v. Wade, w którym tak rozumianym „prawem do prywatności" uzasadnił uznanie prawa do aborcji za konstytucyjne.

Sformułowanie „prawa do prywatności" w sprawie Griswold v. Connecticut dało podstawę żądaniu prawa do aborcji przez kobiety jako absolutnego prawa podmiotowego. Kobiety, po ustanowieniu rozwodu bez orzekania o winie, zlikwidowaniu instytucjonalnych i emocjonalnych gwarancji bezpieczeństwa, z presją na rozwój zawodowy jako najważniejszy wymiar samorealizacji z jednoczesnym uczynieniem z nich towaru na wolnym rynku seksualnym, mniej lub bardziej świadomie szukały, wraz z mężczyznami stojącymi w pierwszym szeregu walki o aborcje, utylitarnych sposobów „posprzątania" konsekwencji nieuporządkowanej seksualności. Konstytucyjne „prawo do prywatności" i aborcji wywiedzione z narzuconej przez sąd antropologii wolnego wyboru jako podstawy prawa podmiotowego znakomicie współgrało z taką indywidualistyczną kulturą.

Sprawę Roe v. Wade rozpoczęła organizacja Planned Parenthood. Znalazła ona Norme McCorvey – dziewczynę ze zdemoralizowanego środowiska, w ciąży, która w domniemaniu pochodziła z gwałtu. W jej imieniu można było przetestować w sądach możliwość obalenia jako niekonstytucyjnego prawa Texasu zakazującego aborcji. W systemie amerykańskim taka procedura nigdy nie może być dokonywana z urzędu, lecz jedynie w wyniku konkretnego sporu, który po przejściu wszystkich szczebli sądownictwa federalnego może być przyjęty przez Sąd Najwyższy, ustanawiający tym samym ostateczne prawo konstytucyjne. Praktyką różnych grup interesów jest zatem prowokowanie, wszczynanie i finansowanie takich sporów. McCorvey pod fikcyjnym nazwiskiem Jane Roe wyraziła zgodę na reprezentowanie jej przez prawników Planned Parenthood i pozwała prokuratora hrabstwa Dallas Henry' ego Wade'a.

Orzeczenie Roe v. Wade podjęte większością siedmiu do dwóch głosów uznało, iż „prawo do prywatności" może także obejmować decyzje kobiety dotyczące aborcji. Prawo to musiało być jednak ograniczone „legitymowanymi interesami [danego] stanu regulującymi aborcję: ochroną zdrowia kobiety i ...potencjalnego życia ludzkiego". Dla właściwego „ważenia" interesów stanu i prawa kobiety do aborcji sąd powiązał regulacje stanowe z trzecim trymestrem ciąży i tzw. momentem „żywotności" płodu. Z naukowego punktu widzenia był to podział czysto arbitralny.

...i do decydowania

W konsekwencji Sąd Najwyższy uznał za niekonstytucyjne wszystkie antyaborcyjne prawa w stanach. W swojej większościowej opinii sędzia H.A. Blackmun nakreślił niezbyt prawdziwą historię aborcji w Stanach Zjednoczonych i podparł się stanowiskiem różnych środowisk medycznych i Stowarzyszenia Prawników Amerykańskich (American Bar Association). Uzasadnienie oparł jednak na konstytucyjnym „prawie do prywatności" sformułowanym w Griswold v Connecticut i „wolności" zawartej w klauzuli „właściwego procesu" rozumianej nie proceduralnie, ale materialnie. Stwierdził, iż pewne fundamentalne prawa konstytucyjne nie mogły być naruszane mimo dochowania staranności proceduralnej. Tym samym nadał sobie wyłączne prawo decydowania o fundamentalnych wartościach ustroju amerykańskiego, uznając działania innych władz konstytucyjnych w tym zakresie, także legislatur, za nielegitymizowane.

Orzeczenie wywołało olbrzymi sprzeciw, różnie argumentowany, dużej części Amerykanów. Spowodowało trwały podział na obozy zwolenników aborcji (pro-choice) i jej przeciwników (pro-life). Wywołało też gwałtowną dyskusję o legitymacji władzy sędziowskiej w systemie demokratycznym.

Konflikt ten narastał w całym świecie Zachodu przechodzącym od lat 60. gwałtowne zmiany kulturowe, rozpoczynając powstanie globalnego ruchu wspierającego zmianę statusu aborcji w dokumentach organizacji międzynarodowych i uczynienia z niej prawa człowieka jako prawa interpretowanego ostatecznie i jedynie w świetle liberalno-lewicowej antropologii. Orzeczenie sprowokowało jednocześnie powstanie światowego ruchu obrońców życia „pro-life".

Autor jest profesorem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego

Wydane w styczniu 1973 r. przez Sąd Najwyższy orzeczenie Roe v. Wade było jednym z przejawów dramatycznych zmian kulturowych w latach 60., które przebudowały dotychczasową amerykańską politykę i programy partyjne. Narastająca wówczas rewolucja seksualna i feminizm rozsadziły tradycyjną etykę i instytucjonalne relacje między płciami. Rewolucji tej poddali się również sędziowie Sadu Najwyższego, który już w 1965 r., w oparciu o nową antropologię „wyboru" jako podstawy prawa, wydał orzeczenie „Griswold v.Connecticut".

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją