Owszem, widać i nie należy ich tracić z oczu.
Umiejętne prowadzenie polityki międzynarodowej polega także na tym, by sytuacje pozornie beznadziejne wykorzystać do budowania pozycji państwa.
Przed aferą na próżno wyczekiwaliśmy od władz Niemiec, Izraela i USA oraz wpływowych środowisk opiniotwórczych jednoznacznego odcięcia się od pojęcia „polskie obozy" i intencjonalnego lub przypadkowego wpisywania Polski we współudział w zagładzie Żydów.
Na szerokim świecie nie zauważano problemu, a polska akcja dyplomatyczna prostowania niesprawiedliwych określeń wobec naszego narodu przynosiła mocno ograniczone skutki. A tu nagle minister spraw zagranicznych Niemiec jednoznacznie głosi, że Polacy nie budowali i nie obsługiwali obozów, a wina za Holokaust spoczywa na Niemcach. Premier Izraela i czołowe postaci izraelskiej sceny politycznej, pomijając nieliczne wyjątki, podkreślają, że nie istniały „polskie obozy", podobnie jak jedno z najbardziej wpływowych mediów amerykańskich „Washington Post".
Nigdy jeszcze na świecie nie było tak głośno o „polskich obozach", ale też nigdy nie było aż tak wiele zaprzeczeń w tej sprawie z tak wielu prominentnych ust. Problem został zauważony i wprowadzony do dyplomatycznego obiegu, jako coś, co wymaga rozwiązania.