– Czasami otwieram niektóre podręczniki ze zdziwieniem. Jakby nie o nas napisali. Kto to pisze, kto dopuszcza (do szkół) takie pomoce szkolne? To zdumiewające. O wszystkim tam piszą. I o drugim froncie (w czasie drugiej wojny światowej – red.). Tylko o bitwie stalingradzkiej nic nie ma – narzekał 21 kwietnia szef państwa w swym orędziu przed Zgromadzeniem Federalnym.
Tydzień później resort oświaty ogłosił, że po sprawdzeniu wszystkich podręczników w Rosji odnalazł wreszcie krytykowaną książkę. Urzędnicy wskazali na „Rosję w świecie" przeznaczoną dla ostatniej klasy w „koledżach" (rosyjskim odpowiedniku technikum). Nie jest jasne, co teraz z nią zrobią.
– Oczywiście, że byłem zdumiony – powiedział dziennikarzom 89-letni emerytowany profesor uniwersytecki Oleg Wołobujew, który jest współautorem książki. Wyjaśnił, że po pierwsze, w jego podręczniku – wbrew temu, co mówią urzędnicy i prezydent – jest opisana bitwa stalingradzka (m.in. poprzez porównanie z bitwą pod El Alamejn), a po drugie, nie jest już używany w szkołach, gdyż zmienił się program nauczania i przedmiot historia Rosji i świata zniknął z techników.
– Myślę, że (zawartość podręczników) to nie jest sprawa imperatorów, innych monarchów, królów i tak dalej – podsumował.
Błyskawicznie, w ciągu tygodnia od wystąpienia Putina, urzędnicy ministerstwa wraz z deputowanymi przygotowali poprawki do ustawy o wykształceniu, „które pozwolą wzmocnić kontrolę podręczników". Nie wiadomo, co z zapowiedzą samego prezydenta, że do szkół „powinni przyjść specjaliści, którzy staną się pomocnikami wychowawców klasowych, mentorami i wychowawcami". W Moskwie zaczęto się zastanawiać, czy Putin aby nie chce wysłać tam „komisarzy politycznych". Rządowi propagandyści cały czas skarżą się, że „młodzież szkolna jest wciągana przez opozycję do ulicznych rozrób", a po każdej manifestacji zwolenników Nawalnego w telewizji pokazują złapanych przez policję nieletnich.