Czytaj także: Amerykańska ropa z pomocą rynkowi

W sobotę zaatakowana została za pomocą dronów saudyjska rafineria w Abqaiq oraz pobliskie pole naftowe Khurais. Zniszczenia spowodowane atakiem zmniejszyły produkcję ropy naftowej w Arabii Saudyjskiej aż o 5,7 mln baryłek dziennie, czyli o ponad połowę. Spadek produkcji był bliski 5 proc. globalnego wydobycia ropy naftowej. Saudyjski państwowy koncern naftowy Aramco zapewnił, że do poniedziałku przywróci jedną trzecią mocy produkcyjnych w rafinerii w Abqaiq. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Aramco posiada zapasy ropy pozwalające jej na wywiązanie się z międzynarodowych kontraktów przez 35-40 dni. Sam fakt tak groźnego ataku na tak wielką rafinerię wystarczył, by wywołać panikę na rynku naftowym.

- Abqaiq jest sercem systemu. System miał więc zawał serca - wskazuje Roger Diwan, analityk z firmy IHS Markit.

- To zwiększa premię za ryzyko i tworzy wiele presji po stronie podaży. Ten incydent eliminuje wolne moce przerobowe na rynku naftowym - twierdzi Sarah Cottle, analityczka z S&P Global Platts.

Odpowiedzialność za atak wzięli na siebie rebelianci Houthi z Jemenu, którzy walczą przeciwko saudyjskiej interwencji w swoim kraju. Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo obwinił Iran za ten atak, twierdząc, że Houthi nie mieli możliwości technicznych dokonania takiego uderzenia. Iran zaprzecza, by miał z tym cokolwiek wspólnego, choć nie jest żadną tajemnicą, że dostarcza broni Houthim. (Izraelski serwis Debka, mający zwykle dobre źródła w służbach wywiadowczych, twierdzi, że atak w imieniu Houthich przeprowadziły kontrolowane przez Iran szyickie milicje z Iraku.) Prezydent USA Donald Trump zasugerował, że USA są gotowe do odwetu, ale czekają, aż Arabia Saudyjska ustali sprawcę ataku na rafinerię. Trump zapowiedział również skierowanie na rynek ropy z amerykańskich rezerw strategicznych.