Czyżby w kraju dokonywała się jakaś wielka ustrojowa przemiana, którą trzeba taką ogromna ilością prawa regulować? Raczej nie. Gdy prawdziwa przemiana miała miejsce, to jest na początku lat 90., w Dzienniku Ustaw ukazywało się nie więcej, niż 600 aktów prawnych rocznie.
Nie da się ukryć, że nasze życie jest w coraz większych detalach uregulowane.
Prawdopodobnie w niektórych przypadkach wymaga tego coraz bardziej złożona rzeczywistość gospodarcza. Czasy „prostego prawa" z epoki ministra Wilczka krążą jak legenda i wzorzec. Młodszym czytelnikom, którzy owego ministra przemysłu nie pamiętają, warto przypomnieć, że w tych legendach, nie mówi się zazwyczaj o tym, jak wielkie luki i pola do nadużyć, pozostawiało owe „proste prawo". Więc pewnie trzeba regulować dużo. Jednak studiując niektóre akty prawne można nabrać wątpliwości, czy są naprawdę potrzebne. A jeśli już, czy w tak dużej objętości. Spójrzmy na jedno z grudniowych rozporządzeń Ministra Obrony Narodowej. Dotyczy umundurowania. Nie, nie wprowadzamy żadnego wzoru, za którym panny jeszcze większym sznurem pociągną. Chodzi o przypadki, w których żołnierz odchodzący ze służby otrzymuje ów mundur, albo gdy umiera, a mundur wydaje się rodzinie jako pamiątkę. Słuszne to, ale czy naprawdę trzeba temu poświęcać 114 (słownie: sto czternaście) stron maszynopisu? Czy trzeba wymieniać tam wszystkie skarpetki i paski bojowe?
Nie jestem specjalistą w sprawach wojskowych, ale chciałbym wierzyć, że taka wielka objętość ministerialnego rozporządzenia służy polepszeniu obronności naszej ojczyzny. A w innych przypadkach – że wielka liczba i objętość aktów prawnych posłuży budowaniu ładu prawnego. Posłuży nie tylko jako surowiec dla raportów różnych kancelarii doradczych, które – może dla zabawy, może w innych celach – co roku publikują raporty o nadprodukcji prawa. Życzę Czytelnikom – szczęśliwego Nowego Roku!