Dowody? Co niemiara. Zaczęło się pewnie dużo wcześniej, ale ja osobiście doświadczyłem tej wyjątkowej odpowiedzialności jeszcze jako licealista. Było to w roku przełomu. Po sierpniu 1980 r. otwarły się okna na świat, także wiedzę akademicką wyrwano z łańcuchów politycznej poprawności czasu komuny. Nie pamiętam, czy była to jesień roku 80, czy rok później, ale nagle w kręgu krakowskich maturzystów gruchnęła wieść o otwartych wykładach literatury „źle obecnej" w Kolegium Witkowskiego UJ. Gnaliśmy na nie z bijącym głośno sercem. O Miłoszu, Gombrowiczu, Hłasce i innych zakazanych klasykach mówili najwybitniejsi profesorowie. Pamiętam wykłady Jana Błońskiego, Henryka Markiewicza, Stanisława Stabry. Jako licealista słuchałem tych wykładów z wypiekami na twarzy, a mój notes pęczniał od notatek. Wrażenia były tak silne, że większość tych wykładów pamiętam do dziś.