Odpowiedzialny za scenariusz filmu James Cameron – pomysłodawca serii i reżyser dwóch pierwszych odsłon – lekką ręką wyrzucił wszystko, co zostało opowiedziane po wydarzeniach z „Terminatora 2". Nie bez powodu. Część trzecia nie spodobała się widzom, zaś dwie kolejne próby ożywienia marki – „Ocalenie" (2009) i „Genisys" (2015) – okrzyknięto kosztownymi rozczarowaniami.
A zatem John Connor zginął, ale złowrogi system komputerowy Skynet już nie istniał. Nie wywołał też wojny atomowej. Ludzkość przetrwała i dziś ma się tak, jak się ma, czyli bardzo zwyczajnie. Zagrożeniem dla przeciętnego Amerykanina nie są mordercze roboty paradujące po ruinach miast, lecz chociażby odbierający mu pracę Meksykanie. To od nich „cywilizowany świat" odgradza się murem. Ich zastępuje w fabrykach maszynami, ich spycha do życia w biedzie.
I to właśnie w Meksyku pojawia się nowy terminator – klasyczny endoszkielet otoczony płynnym metalem. Kolejna bezwzględna, zmieniająca kształty maszyna, która ma tylko jeden cel: zabić niejaką Dani Ramos, przeciętną dziewczynę pracującą wraz z bratem w fabryce samochodów. W ostatniej chwili ratuje ją Grace, kobieta podrasowana cybernetycznie. Silniejsza, szybsza, bardziej odporna na ciosy. Na dodatek wie, że Dani nie może zginąć, gdyż ma w przyszłości do odegrania bardzo ważną rolę.
Twórcy „Mrocznego przeznaczenia" opowiadają tę samą historię, którą opowiedzieli już kilka razy. Historię przybysza, który musi bronić kogoś bardzo ważnego przed atakami bezwzględnego, niemal niezniszczalnego mordercy. Pogoń za wzorcami sprzed lat obejmuje również powrót Lindy Hamilton do roli Sary Connor oraz bardzo autoironiczny występ Arnolda Schwarzeneggera. Do tego kilka efektownych, sprawnie nakręconych scen akcji, które jednak współczesnego widza niczym nie zaskoczą. „Terminator 2" był pokazem nowatorskich technologii komputerowych. Bez dwóch zdań wyprzedzał swoją epokę. Współczesne kino nie ma tymczasem niczego nowego do zaoferowania.