Angelika Kuźniak: „Boznańska. Non finto”. Historia życia Olgi Boznańskiej

Dla nieznajomych Olga Boznańska to nadal „prawdziwa dama, wierna i współczująca przyjaciółka". Iza, jej siostra, jest alkoholiczką i narkomanką. Trudno ustalić od kiedy.

Publikacja: 08.11.2019 17:00

Angelika Kuźniak: „Boznańska. Non finto”. Historia życia Olgi Boznańskiej

Foto: materiały prasowe

Dwie myśli, z tego pierwsza uporczywa: czy Franciszek Mączyński nie powinien pojawić się w tej opowieści dużo wcześniej. Jako trzecia osoba dramatu miłosnego. Przecież Czajkowski i Mączyński się znali. Obaj pracowali u Stryjeńskiego jako architekci. Czajkowski dopiero od 1906 roku. Olgę poznali mniej więcej w tym samym czasie. Tyle że Mączyński w Krakowie.




W Bibliotece Czartoryskich znajduje się dwieście sześćdziesiąt pięć listów Franciszka do Olgi, w tym datowanych tylko sto siedem. Listów Olgi do Franciszka nie ma.

Łatwo się domyślić z treści, sam Mączyński zresztą potwierdza: to raczej on pisuje do niej. Między pożółkłymi kartkami jeszcze dziś można znaleźć małe zasuszone kwiatki róży czy konwalii. To Olga włożyła je do koperty.

Franciszek: „Złoty mój, Złoty, najdroższy, czemu los ślepy doświadcza Cię tak silnie, nie pozostawia choć szczypty zapomnienia? Czyż każda chwila będzie zatruta wspomnieniem, którego Ty nie byłaś winną? To straszne, to straszne – czytając taki list jak ostatni".

„Złoty" to Olga. Używanie męskich końcówek w listach jest wtedy dość powszechne. Zatrute wspomnienie – Mączyński wie o Czajkowskim. Staje się powiernikiem Boznańskiej. I chyba to jest błąd. Wie, że Olgę interesuje wszystko, co dotyczy dawnej miłości. Cierpliwie przesyła jej informacje. Czajkowski się ożenił. Pracuje jako architekt. Mączyński przyznaje, że nie chce z Czajkowskim należeć do towarzystwa Polska Sztuka Stosowana. Jednak należy, od 1902 roku.

Mączyński Olgę nie tylko kocha, ale też ją podziwia. Uważa, że jest „żywa, wśród całego oceanu obojętności". Twierdzi, że obrazy Boznańskiej to potęga, „bo to czyn", który odbywa się kosztem wysiłku duszy i ciała – „w tym może całe życie Twoje", podkreśla. W jednym z listów opowiada, że spotkany we Lwowie niejaki Wysocki, znający paryską pracownię Boznańskiej, krytykował tła na jej portretach. Miał powiedzieć, „że panna Boznańska nie potrafiłaby przeciętnego filistra namalować". Mączyński ripostuje: „[...] ja uważam to za przyznanie się, iż tem samem Olga jest wielką artystką".

Franciszek sporo pisze o sobie. Przebudowuje właśnie gmach Teatru Starego. Na strychu teatru znalazł broszurę Rządu Narodowego z 1863 roku. Donosi, że odbudowa tego budynku omal nie upadła z przyczyn politycznych, „bo u nas wszystko polityką idzie, jeśli stronnictwo pewne dąży do czegoś i chce przebudowy, to drugie przeciwnie — z tego samego powodu dąży do obalenia tej chęci". Po koncercie inauguracyjnym chwali dobrą akustykę budynku. Pracuje nad projektem klasztoru i kościoła Karmelitanek przy ulicy Łobzowskiej. Pisze, że stara się go uczynić, tak jak to tylko możliwe, wesołym — umieszcza na murach fryzy z różnokolorowych cegieł („będą zakonnice miały co odliczać w chwilach nudy czy zmartwienia") – i dodaje: „To cieszy mnie, gdyż ciągle jestem pod wrażeniem, że buduje się więzienie – to okropne".

W teatrze podziwia „Bolesława Śmiałego" („wspaniały język, silni ludzie"), we Lwowie w „Latającym Holendrze" Wagnera zachwyca się Zboińska-Ruszkowską, która śpiewała partię Senty. Dużo czyta. Weyssenhoffa, Lutosławskiego, Ruskina, Musseta, Théophile'a Gautiera. Chodzi na koncerty. Szczególnie lubi „Chaconne" Bacha.

„Tu smutno, w ogóle, to znaczy świat nudny, kraj rozpaczliwy, gdyby w sobie nie czuć iskierki cudnej, to byłoby zupełnie szpetnie i nieuleczalnie – pisze innym razem. – Znowu mnie czeka nowy projekt kościoła. Czasami myślę, że dobrze by było taką budowlę wykonać. Złoto, zdaje mi się, że stworzyłbym takie olbrzymie dzieło miłości i tego uczucia, które mam dla Ciebie, wszędzie przewodniczyłabyś jak dobry duch Divina Comedia, jak nowa Beatrycze, lecz czym Dante...".

Wieczorami Mączyński tęskni najbardziej. Chce wiedzieć, czy Olga też. Czy myśli „o dalekim wędrowcu". „[...] te drzwi białe do saloniku przymknięte – ciągle się w nie wpatruję jak wariat z tą myślą pewną, że Złoto się ukaże w tej ramie drewnianej". Przypomina sobie jej twarz, zapach włosów. „Czuwam pełny myślami o Tobie – Cudzie jak z obrazka świętego, tak mi bliską, tak bardzo moją Cię czuję czy tu, czy gdzie indziej. Twój liścik ostatni ucałowany został dużo razy – tak dobra w nim jesteś, moje Złoto". Prosi: „Złoto – powiedz coś do mnie – tak tęsknię za twym głosem – za twą głowiną – oczami – za tobą całą, którą długo przyciskam do siebie, długo, bardzo długo". Dopytuje: „Mój Złoty, powiedz, czy nie męczę Cię tym ciągłym zwracaniem się ku Tobie – lecz pomyśl – coś, co silnie przejmuje – odnawia się ciągle za najmniejszym dotykiem – zwrotem, ruchem, drobnostką, a wszystko znowu przypomina, przenosi gdzie indziej myślą najserdeczniejszą i najszczerszą – nie ma chyba u mnie nic bardziej drogiego i szczerego, jak myśli o Tobie – mój Złoty".

Mączyński chce wierzyć (wierzy?), że Olga go kocha. Że jest „dla niej Czymś". Niepokoi się, gdy milczy. A Olga często długo milczy, na niektóre listy odpowiada dopiero po kilku tygodniach.

Po jakiejś rozmowie z ojcem malarki, w której Adam Boznański wspomina, że „Złoto umarłoby w Krakowie", Mączyński czuje się „jak zbity pies siedzący na kanapie, którego za chwilę wyrzucą za drzwi".

Nie dowiem się, co Olga napisała w „strasznym liście". Mączyński czuje się po nim, jakby mu „ktoś wbił szpilę w serce". Pyta: „Co to znaczy zabierać tatusiowi?". O co chodzi? Czego Olga mu odmówiła? Wzajemności? Dlaczego w liście pojawia się ojciec?

Ja do Pana piszę, bo muszę pisać do kogoś

W końcu się to stało. Po pięciu latach korespondencji Mączyński zrozumiał, że Olga go nie kocha. Nie może dać mu nic więcej poza przyjaźnią. Pisze: „Walka to nasze godło – walka ciągła, beznadziejna – a śmierć może dopiero zwycięstwem – lecz i to niepewne, o to się zabijał już Hamlet – ten symbol człowiek – który czuł i sił nie miał". Pisze o sobie: „Dlaczego brak w tem całości – harmonijnej – nie mam jej w duszy, ciągle brak – ciągłe smętne powłóczenie jednym skrzydłem po ziemi, wśród kurzu, prochu i szarzyzny".

Po roku 1907 Mączyński wciąż odzywa się do Olgi, chociaż rzadziej. Zamiast „Złoto", „Złotuch" pojawia się oficjalna „Pani". Ostatni datowany list pochodzi z 1932 roku.

Druga myśl jest natury ogólnej. Warsztatowej. Jak opisać samotność Boznańskiej?

W archiwum znajduję kartkę. Nigdy jej nie wysłano. Adresatem jest nieznany nam „pan", może wymyślony (podkreślenia i ortografia Olgi Boznańskiej):

„[...] smutno, straszliwie smutno na duszy. Tu nie chodzi o mnie, o moją osobę, ja poza tym wszystkim, ja nie żyję, chyba tylko tyle, ile cierpię z powodu wszystkich, którzy są mi najbliższymi, to jest ojca i siostry.

Straszliwie smutno, nie mam już nikogo na świecie, ojciec dzieckiem się stał, a siostra... Czy Pan wie, co znaczy szpony wbić w kogoś i wydzierać wszystko, co w sercu od dzieciństwa istniało? Tak mnie wydzierają to, co tam jeszcze u mnie najlepszego pozostało.

Ja do Pana piszę, bo muszę pisać do kogoś, bo się dławię. Do Krakowa nie chcę pisać, bo nie chcę, ażeby tam o tym wiedziano, wstyd mi po prostu. Jakie są przepaści życiowe, o których nie myślimy, póki nas który z miłosiernych nie obudzi!

Wczoraj w nocy czułam, że śmierć była tuż przy mnie i nagle stanęła mi w oczach chwila śmierci jednego z najbliższych i otrząsnęłam się... Tak straszliwe było odczucie śmierci innej istoty.

I czyha na nią śmierć duchowa i wszystko bym dała, aby ją ratować... i nie mogę, jestem bezsilna, nie mogę. Czekać muszę spokojnie, aż rozum straci, a wtedy się ją zamknie między niepoczytalnymi do końca życia, jeżeli sama życia sobie wcześniej nie odbierze. Taka jedyna przyszłość dla tej istoty. Czy Pan sobie wyobraża, jak to wszystko boli?!

Ja tutaj pod Pańskim adresem pytam się wszystkich, którzy serce mają i czuć umieją. [...] Groźba śmierci ojca nad karkiem, a groźba śmierci duchowej drugiej najdroższej istoty tuż obok. C'est tout [to wszystko]. Ja mówię to wszystko w przestrzeń, która przede mną się rozlega, kiedy słońce świeci mi w oczy o 3-ej godzinie w niedzielę, siedząc przy stoliku i kiedy dzwony na nieszpory biją".

Adam Boznański umiera w Paryżu w styczniu 1906.

Rok przed śmiercią Olga maluje portret ojca. Już drugi. Pierwszy powstał w Monachium z małej fotografii. Do dziś jest naklejona na odwrocie płótna.

Ciało ojca trzeba przewieźć do Krakowa.

Żeby załatwić formalności, jeszcze w styczniu Boznańska wyjeżdża na kilka dni do Polski. Na razie Olga i Iza chowają Adama na cmentarzu w Paryżu.

12 lipca 1906 roku Olga pisze do Julii Gradomskiej: „Juleczku drogi, przyjeżdżam z ciałem Papusia, nie wiem, czy w niedzielę, czy później. Mączyńskiemu piszę, że musi zająć się pogrzebem [...]. Papuś długo i ciężko konał".

Pragnęłabym wszystkie przeszkody usunąć do szczęścia

Zostają we dwie. Tylko siebie mają.

Mieszkają osobno, choć blisko. Widują się codziennie. Jeśli nie są pokłócone. Jeśli Iza jest trzeźwa, nienaćpana, a Olga hamuje ataki agresji w stosunku do siostry. Z biegiem lat coraz silniejsze.

Ponad dwadzieścia pięć lat później Iza żali się w liście do Julii Gradomskiej: „Olunia zdrowa na pozór, ale dziwnie obojętna się staje, a względem mnie jak zawsze nieprzyjazna. Ja myślę, że u niej mózg i serce drętwieją z powodu sklerozy [...]. Jej antypatia do mnie wzmogła się do tego stopnia, że sam widok mojej osoby ją szalenie rozdrażnia, nawet kiedy nic nie mówię. Ja myślę, że żaden doktór by jej nie mógł wyleczyć, bo na uwiąd starczy (u niej przedwczesny) nie ma lekarstwa".

Dla nieznajomych Olga nadal to „prawdziwa dama, wierna i współczująca przyjaciółka".

Iza jest alkoholiczką i narkomanką. Trudno ustalić od kiedy.

W Paryżu aż gęsto od palarni opium. Kokainę lekarze przepisują jako lekarstwo na zmęczenie i katar. Jako antidotum na uzależnienie od morfiny. Ale kto chciałby z morfiny rezygnować, skoro można wybrać zastrzyk o ulubionym zapachu? Róża? Fiołek? Lilia, goździk czy werbena – proszę bardzo. W eleganckich lokalach morfinę wstrzykują lekarze. Tylko w pośladki, łatwiej ukryć ślady po igle.

Iza zastrzyki robi sobie zapewne sama.

„[...] na mnie robi wrażenie limfatycznej osoby i bardzo nerwowej – pisze Olga w liście do przyjaciółki już w grudniu 1903 roku – złośliwą jest jak chce, ale zupełnie bez uniesień, nic jej nie zajmuje trochę goręcej, może choroba jej temu winna. To jest bardzo smutne. Nie szuka nigdy dobrej strony w ludziach, a widzi tylko ich ujemności. Boję się ją irytować, więc najczęściej nic nie mówię, ale też niczym się z nią podzielić nie mogę, bo mnie uważa za głupią i egzaltowaną, a naprawdę wiele egzaltacji we mnie nie ma, ale nie mogłabym żyć bez jakiegoś uczucia lepszego, rwącego się do ludzi. Ja nie chcę ich widzieć złymi, dosyć kiedy się przekonam, że są takimi. Izia zaś z góry twierdzi, że są nic niewarci itd. Puste to dla mnie bardzo i ogromnie smutne, bo przez to stoję od Izi daleko i staram się jak najmniej o ludziach z nią mówić".

U Izy zdiagnozowano „nerwicę histeryczną". Najczęstsze wtedy rozpoznanie. Pierwsze symptomy zaburzenia psychicznego pojawiły się u niej już w 1888 roku. Wspomina o tym stryj w jednym z listów. Bez szczegółów.

Dobrze, że Olga gromadziła dokumenty. Dobrze, że przetrwały.

Rok 1904. Dowód opłaty za pobyt Izy w lecznicy chorób psychicznych i nerwowych doktora Pictusa w Paryżu. Czyli nie najsłynniejszy szpital Salpetriere? Dawna fabryka prochu przekształcona w więzienie dla chorych psychicznie, prostytutek i przestępców. A potem szpital. Do Salpetriere trafiła „królowa histeryczek" Marie Blanche Wittman. Jej ataki były tak widowiskowe, że utrwalono je na obrazie. Wygięta w charakterystyczną dla histerii pozę, zwaną łukiem histerycznym, stoi na środku sali. Seansowi przyglądają się studenci i lekarze.

Izę leczą elektrowstrząsami. Oraz „gorącymi tuszami". Podobne leczenie, zdaniem Olgi, doktor Józef Babiński zaleca wszystkim neurases.

Terapia Izi „doskonale robi". Ale nie chce jej powtarzać. Jeden z lekarzy zaleca korzystanie z wód leczniczych. Na przykład w Polsce, w zakładzie dla obłąkanych i nerwowo chorych w Kowanówku. Tam bije źródło Świętego Jakuba.

Znów dokumenty. Jest pewne: rok po śmierci Adama Boznańskiego choroba na kilka miesięcy ponownie wyklucza Izę z życia. Tym razem obywa się bez szpitala. Pod koniec lata jej stan się poprawia.

Olga do Julii Gradomskiej: „Izia zdrowa, ale mizerna. Pracuje wiele, rzadko przychodzi. Gniewała się na mnie, poszłam do niej z katalogiem swoim i wycałowałam ją. Dziwna jest, myśli, że chcę jej na złość robić, wprost dziecinna, bo jeżeli mi w życiu o szczęście ludzkie chodzi, to ona i Ty, Julianku, stoicie na pierwszym planie. Ja nigdy ludziom «na złość» niczego nie robię, to byłoby wprost niemożliwym przy moich zapatrywaniach się na świat. Gdybym mogła, pragnęłabym wszystkie przeszkody usunąć do szczęścia, tak jak we wszystkim nie cierpię ich dla siebie samej".

12 października 1907 roku Olga przenosi się do pracowni na Boulevard Montparnasse 49. Zostanie tu przez następne trzydzieści trzy lata.

Spójrzmy na mapę Paryża z początku dwudziestego wieku. Stolica rozkłada się na niej szeroko. Montparnasse jest jeszcze sielskim przedmieściem. Leży na lewym brzegu Sekwany, niedaleko Dzielnicy Łacińskiej. Są tu pola uprawne, ogrody i winnice. Stajnie. Nadal hoduje się zwierzęta. Klienci chętnie kupują kozie mleko.

Mount Parnasse — tak w siedemnastym wieku nazwano wzgórze usypane ponoć z gruzu przywiezionego z sąsiednich dzielnic. Parnasse, Parnas — w mitologii greckiej to pasmo górskie, siedziba boga Apollina, patrona sztuki, i jego orszaku złożonego z dziewięciu muz.

Przełomowy dla dzielnicy był moment, w którym wytyczono Boulevard Raspail. Mniejsze znaczenie ma to — jak podają Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Marta Orzeszyna, autorki książki „Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle époque" — że wiosną 1905 rokut roku Paul Fort i André Salmon inaugurują powstanie pisma literackiego „Vers et Prose". Wysyłają podobno dwadzieścia trzy tysiące zaproszeń do artystów z całego świata. Namawiają, by osiedlali się na Montparnassie. Mieszka tu więc indyjski fakir, czarownik z Batawii. Przyjeżdża Indianin i kilkunastu Chińczyków.

Na styku dwóch stuleci, a raczej dwóch różnych światów

Kościoły sąsiadują z domami uciech i teatrami rewiowymi. Tu stoi Grande Chaumiere, tancbuda, w której narodził się kankan, czyli chahut, uznany przez policję za niemoralny.

W ciemnych zaułkach w pobliżu kościoła Saint Severin powstały pod koniec dziewiętnastego wieku knajpy specjalizujące się w „życiu apaszów". „Tutaj – powtarzam za Adamczyk i Orzeszyną – ludzie z towarzystwa mogli otrzeć się o starannie wyreżyserowane porachunki, zobaczyć bijatykę, usłyszeć gwizdki fałszywych policjantów i z ulgą zakończyć noc hulanki w poczuciu, że brali udział w mrożących krew w żyłach wydarzeniach".

Tu działają salony artystyczne. Najbardziej znane (choć dopiero w latach dwudziestych) – te stworzone przez Natalie Clifford Barney czy Gertrudę Stein.

Na Montparnassie mieszkają teraz – przypomnijmy, jest rok 1906 – albo zamieszkają później: Arthur Rimbaud, Romain Rolland, Apollinaire, Henri Rousseau, Pablo Picasso, Amadeo Modigliani. Również Diego Rivera, późniejszy mąż Fridy Kahlo, przyjaźni się z mieszkającym na Montparnassie Trockim. Na chwilę znajduje tu schronienie Lenin. Marc Chagall mieszka i pracuje w La Ruche. Pierwotnie był to pawilon win z Bordeaux z 1900 roku. Gustave Eiffel zaprojektował go z okazji wystawy powszechnej. Sto czterdzieści pracowni, każda w kształcie trójkąta o powierzchni mniej więcej trzydziestu metrów kwadratowych. Bez bieżącej wody, gazu, elektryczności.

Artyści całymi dniami tłoczą się w kawiarniach. Zimą – żeby się ogrzać, albo naciągnąć kogoś na anyżówkę. I nikt ich nie przegania. Obowiązują tylko dwie zasady: panie powinny mieć na głowie kapelusz, panowie zaś, jeśli chcą wdychać eter, butelkę z nim muszą mieć schowaną do papierowej torebki.

Na rogu rue de la Grande Chaumiere w każdy poniedziałek odbywa się targ modeli. Za pozowanie przez trzy godziny żądają pięć franków. Zbyt wiele dla większości artystów.

Pełno tu prywatnych uczelni malarskich: Académie Colarossi (wykładają w niej Auguste Rodin i James Whistler), Académie Ranson (tutaj uczą Pierre Bonnard i Édouard Vuillard), wreszcie Académie de la Grande Chaumiere (ze słynnym Antoine'em Bourdelle'em), Académie Moderne czy Académie de la Palette. Albo Académie Vitti w kamienicy, w której mieszka Olga. Boznańska za dwa lata (1908) zacznie uczyć tam malarstwa. Będzie miała siedem uczennic. Dwie Polki i Litwinkę z Wilna. Reszta to Angielki i Amerykanki. „Za każdą korektę mam 50 frs cztery na miesiąc".

Kamienica, w której mieszka Olga, przy Boulevard Montparnasse 49, stoi w głębi ciemnego dziedzińca. To dom, który „sprawia wrażenie, jakby istniał na styku dwóch stuleci, a raczej dwóch całkiem różnych światów" (świadek Jerzy Waldorff). Niedaleko warsztat samochodowy. Pracownie artystów. Hałas.

Angelika Kuźniak – biografistka, reporterka, trzykrotnie uhonorowana nagrodą Grand Press, kilkakrotnie nominowana do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Autorka „Marlene" (2009), „Papusza" (2013), „Stryjeńska. Diabli nadali" (2015), współautorka z Eweliną Karpacz-Oboładze „Czarnego Anioła. O Ewie Demarczyk" (2014)

Fragment powieści Angeliki Kuźniak, „Boznańska. Non finito", która ukazała się w październiku nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków 2019.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Dwie myśli, z tego pierwsza uporczywa: czy Franciszek Mączyński nie powinien pojawić się w tej opowieści dużo wcześniej. Jako trzecia osoba dramatu miłosnego. Przecież Czajkowski i Mączyński się znali. Obaj pracowali u Stryjeńskiego jako architekci. Czajkowski dopiero od 1906 roku. Olgę poznali mniej więcej w tym samym czasie. Tyle że Mączyński w Krakowie.

W Bibliotece Czartoryskich znajduje się dwieście sześćdziesiąt pięć listów Franciszka do Olgi, w tym datowanych tylko sto siedem. Listów Olgi do Franciszka nie ma.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów