Vence, jak mawiał autor „Ferdydurke", to miasteczko położone dość niegłupio. Na południu Francji, w Prowansji, niedaleko Nicei, a jednak nieco na bocznym torze, bo 12 km od głównej trasy. Dzięki temu zachowało swoją „atrakcyjną prywatność".
Zawsze przyciągało artystów, m.in Matisse'a, i kolekcjonerów. Nie bez powodu Gombrowicz nazywał je salonem świata. Kazimierz Głaz w książce „Gombrowicz w Vence" zauważył: „Od lat południowe wybrzeże stało się siedzibą tych niewielu, którzy dorobiwszy się, postanowili resztę życia spędzić w południowym klimacie. Hrabiowie z nadbałtyckich krajów, rosyjskie księżne lub kniaziowie, artyści w nowym wcieleniu, angielscy lordowie lub irlandzcy, czasem maharadża hinduski w turbanie, albo szach perski. (...). Na placu w Vence widziało się rolls-royce'y, którymi, jak twierdził Gombrowicz, okoliczni chłopi przywożą na targ swoje produkty".
W słowach Gombrowicza jest oczywiście sporo przesady, podobnie jak wtedy, gdy twierdził, że okazała posiadłość, w której zamieszkiwali, jest pałacem. Kamienicę usytuowaną w narożniku placu ufundował miejscowy krawiec. Dziś powiedzieliśmy, że zbudowana została „na bogato". Przez wiele ostatnich lat popadała w ruinę. Po objęciu funkcji wiceministra kultury w ideę powstania muzeum zaangażował się bardzo Jarosław Sellin i on właśnie pełnił ze strony polskiej funkcję gospodarza uroczystości otwarcia.
Ze strony francuskiej wielką orędowniczką stworzenia muzeum była Evelyne Temmam. Zabiegała o to od 2004 roku. Pytana o powody, zwierzyła mi się, że w grę wchodziły względy „oficjalno-rodzinne".
– Kiedy osiadłam w Vence – mówiła z tajemniczym uśmiechem – i jako zastępca mera miałam się zajmować kulturą, postanowiłam prześledzić miejskie kroniki, by dowiedzieć się, kto ze znanych twórców tu mieszkał. Szczególną satysfakcję poczułam, gdy wśród wielu nazwisk odnalazłam Gombrowicza. Przypomniała mi się bowiem ciocia-babcia, która z pochodzenia była Polką. Bardzo ją kochałam i pomyślałam, że choć już dawno nie żyje, to znając jej temperament, będzie mi w dziele budowy muzeum sprzyjała. Początkowe przeszkody i niepowodzenia tylko mnie wzmocniły. Pierwszy telefon wykonany do Rity Gombrowicz utwierdził mnie w przekonaniu, że warto. Miejsce nasuwało się samo. Villa Alexandrine. Uwielbiam twórczość Gombrowicza. Poszłam na pobliski cmentarz i przy jego grobie powiedziałam: zrobię ci muzeum.