Trudno tym słowom zarzucić choćby powagę. Krugman posługuje się najobrzydliwszym, opartym wyłącznie na uprzedzeniach stereotypem. Czyż to nie metody rodem z arsenału wulgarnego antysemityzmu? Mocno? Jakżeby inaczej, ale zacznijmy od początku.
Jest prawem felietonisty stosowanie agresywnego języka i barwnej metaforyki. Rozumiem na dodatek intencje Krugmana, który ostrzega Amerykanów przed pułapką autorytaryzmu. Pewnie już ją widzi. Republikańska większość na Kapitolu, nieprzewidywalny, posługujący się mieszanką taniego populizmu i prymitywnej propagandy republikański prezydent. Na dodatek odchodzenie w przeszłość takich wzorów etosu obywatelskiego jak John McCain. W istocie, myśląc o przyszłości, można oszaleć. Krugman więc szaleje. Transportuje w myślach nad Potomac Orbána i Kaczyńskiego, ostrzega, że „Partia Republikańska jest gotowa, a nawet chętna, by stać się amerykańską wersją PiS lub Fideszu, poprzez wykorzystanie swojej władzy, by rządzić bez przerwy", i przywołuje na poparcie tej tezy jakieś drobne przykłady z amerykańskiej prowincji. Jest jak wielki, rozgrzany do czerwoności, świszczący głośno gwizdek, który ostrzega pobratymców przed politycznym ryzykiem skrętu w stronę monopolistycznej władzy.
I dotąd wszystko dobrze, wszystko w granicach przyzwoitości. Skąd jednak te uproszczenia na temat Polski i Węgier? Tu Krugman posuwa się zdecydowanie za daleko. Po pierwsze, myli się w sprawie demokracji. Ani Fidesz, ani PiS nie doszły do władzy, łamiąc zasady demokracji większościowej. Odwrotnie, autorytarną ścieżkę otworzyła im właśnie demokracja. Co więcej, obie partie sprawnie posługują się i uzasadniają swoje działania większościowym mandatem. Może więc nie należy mistyfikować procedur, ale bardziej skupić się na treści życia publicznego? Opowiedzieć się przeciw modelowi większościowemu? Do tego trzeba być jednak wolnościowcem, a z tym socjalista Paul Krugman ma ewidentny problem.
Po wtóre, to bzdura, że demokracja w Polsce i na Węgrzech jest martwa. Owszem, ewoluuje, na dodatek w złym kierunku. Oddala się od bliskiego mi wzorca demokracji liberalnej w stronę populistycznego egalitaryzmu, niemniej pozostaje demokracją. Toleruje opozycję, a nawet więcej, nie może bez niej żyć, bo ta personifikuje wroga.
Czy demokracja to wolność słowa? Krugman pewnie temu nie zaprzeczy. Pragnę go więc zapewnić z tego miejsca, że wolność słowa istnieje, póki tacy jak ja nie piszą pod cudze dyktando. Ja nie piszę.