„Królowe zbrodni”. Kucharki z piekła rodem

Jeszcze do niedawna kino kryminalne za nic miało sobie parytety. Kobiety były albo nieobecne, albo co najwyżej pojawiały się w rolach towarzyszek gangsterów.

Publikacja: 06.09.2019 18:00

„Królowe zbrodni”. Kucharki z piekła rodem

Foto: materiały prasowe

Były wyjątki – wystarczy sięgnąć po „Desperatki", by się o tym przekonać. Niemniej jednak tamta historia z 1996 r. o przyjaciółkach bez sukcesu wchodzących na drogę przestępczą, by wyrwać się z nędzy, daje wyobrażenie o tym, jak traktowano żeńskie bohaterki – widziano w nich amatorki. Dobrze obrazują to również takie utwory jak „Spring Breakers" Harmony'ego Korine'a (2012) czy „Bling Ring" w reżyserii Sofii Coppoli (2013).

Zmiana nastąpiła wraz z narodzinami prokobiecych ruchów społecznych #MeToo oraz Time's Up – tylko na przestrzeni ostatnich dwóch lat zrealizowano kilka filmów kryminalnych, które w centrum stawiają kobiety. Mowa choćby o „Ocean's 8" czy „Oszustkach".

Problem w tym, że twórcy tych obrazów korzystają z franczyz stworzonych przez mężczyzn dla mężczyzn, zmieniają jedynie proporcje. Genderowa konwersja wydaje się jednak sztuczna. Może i kobiety stały się profesjonalistkami, wchodząc w świat zarezerwowany wcześniej dla facetów, ale czy aby na pewno zwyciężyła równość? Żaden z tych filmów, może z wyjątkiem „Wdów" Steve'a McQueena, nie dokonuje rzetelnej analizy bohaterek, a jedynie czyni ze zbrodni efektowny element akcji w stylu glamour. Kobiety nie mają tu nawet swoich oryginalnych historii. Owszem, twórcy neutralizują seksizm, ale w istocie nie odchodzą daleko od tego, co proponowało męskie kino kryminalne. Fakt, że filmy te zrealizowali faceci, też mówi wiele.

Właśnie dlatego szansa, przed którą stanęła Andrea Berloff, obejmując reżyserię „Królowych nocy", była aż tak duża. Berloff była nominowana w 2016 r. do Oscara za scenariusz „Straight Outta Compton" o raperach z niebezpiecznych przedmieść Los Angeles, zaznajomiła się już więc z gangsterskim klimatem. Teraz nie tylko wyreżyserowała, ale także zaadaptowała komiks wydawnictwa Vertigo (odłam DC oferujący treści dla dorosłych czytelników). To znamienne, że właśnie kobieta dostała w swoje ręce projekt, który jeszcze niedawno przypadłby mężczyźnie. Tym większa szkoda, że wspomniana szansa została zmarnowana.

Zbrodnia to męska rzecz – informują statystyki FBI (może też dlatego kino kryminalne skupia się głównie na facetach, oddając po prostu realia). Jakby ktoś miał wątpliwości, już we wstępie rozbrzmiewa utwór „It's a Man's Man's Man's World", oryginalnie śpiewany przez Jamesa Browna.

Tymczasem znajdujemy się w Hell's Kitchen, dzielnicy Nowego Jorku kontrolowanej przez irlandzką mafię. Jest rok 1978, bezrobocie sięga zenitu (społeczno-gospodarcze tło wypada tu zdecydowanie najlepiej). Gdy mężowie Kathy (Melissa McCarthy), Ruby (Tiffany Haddish) i Claire (Elisabeth Moss) trafiają za kratki, one – nie chcąc stracić źródła utrzymania – postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i przejmują po nich rewir. I robią to, rzecz jasna, sprawniej od nich. Zupełnie tak, jakby prowadziły biznes, zapominając chyba, że mowa o zorganizowanej grupie przestępczej. Pozostawione same sobie jednoczą się, ale nie w imię opartej na resentymencie przyjaźni, a z konieczności.

Kathy, Ruby i Claire to kobiety po przejściach – maltretowane i lekceważone latami, a więc także nieprzystosowane do życia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. To fantastyczne, że się emancypują – niczym żony żołnierzy, którzy udają się na front – ale problemem, także natury moralnej, jest fakt, iż robią to, wchodząc w buty mężczyzn. Nie mają na siebie innego pomysłu – dalsze życie wydaje się możliwe tylko na gangsterskiej ścieżce. A przecież już Woody Allen w „Drobnych cwaniaczkach" przekonywał– przez śmiech oczywiście – że można inaczej.

„Królowe zbrodni”, reż. Andrea Berloff, dystr. Warner Bros Poland

Były wyjątki – wystarczy sięgnąć po „Desperatki", by się o tym przekonać. Niemniej jednak tamta historia z 1996 r. o przyjaciółkach bez sukcesu wchodzących na drogę przestępczą, by wyrwać się z nędzy, daje wyobrażenie o tym, jak traktowano żeńskie bohaterki – widziano w nich amatorki. Dobrze obrazują to również takie utwory jak „Spring Breakers" Harmony'ego Korine'a (2012) czy „Bling Ring" w reżyserii Sofii Coppoli (2013).

Zmiana nastąpiła wraz z narodzinami prokobiecych ruchów społecznych #MeToo oraz Time's Up – tylko na przestrzeni ostatnich dwóch lat zrealizowano kilka filmów kryminalnych, które w centrum stawiają kobiety. Mowa choćby o „Ocean's 8" czy „Oszustkach".

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami