Pierwsze kroki skierował do Legii, której dyrektorem sportowym był wówczas Mirosław Trzeciak. Ten sam, który dziś wśród kibiców głównie znany jest z tego, że nie sprowadził ze Znicza Pruszków młodziutkiego Roberta Lewandowskiego. Trzeciak miał zadzwonić do prezesa Znicza, z którym negocjował ewentualny transfer, i pochwalił się, że na Łazienkowską sprowadzają 25-letniego Hiszpana Mikela Arruabarrenę. Lewandowski trafił więc do Lecha Poznań. Pontus z kolei usłyszał, że owszem, mogliby wziąć Glika, ale tylko do drużyny występującej w Młodej Ekstraklasie. Ani piłkarz, ani trener nie byli zainteresowani takim rozwiązaniem.
Wydawało się, że Glik może zostać bez klubu. Wtedy zgłosił się Piast Gliwice. Trener Marek Wleciałowski też kazał najpierw go sprawdzić – zagrał 13 minut przeciwko młodzieżowej Arce, później w Pucharze Polski przeciwko Sokołowi Aleksandrów Łódzki i już wskoczył do pierwszego zespołu Piasta. – Kilka tygodni później dzwonili do mnie ludzie z Lecha i pytali, czy Kamil jest tylko wypożyczony do tego Piasta, czy to jednak transfer definitywny. Bo jeśli wypożyczenie, to oni bardzo by go chcieli u siebie – wspominał Pontus.
„Tato, przyjdź trzeźwy"
20-latek został jednym z objawień sezonu. I chociaż rok później Piast spadł z ekstraklasy, to jasne było, że Glik nie będzie musiał rywalizować w I lidze. Już miał za sobą debiut w reprezentacji, już wymieniało się jego nazwisko w kontekście czołowych polskich klubów. Już nikomu przy Łazienkowskiej w Warszawie czy Bułgarskiej w Poznaniu nie przyszłoby do głowy go testować, poddawać sprawdzianom w drużynach młodzieżowych.
Po debiucie Kamila w lidze, w wieku zaledwie 42 lat zmarł na zawał jego ojciec – Jacek. Glik nie pochodzi z dobrego domu, gdzie na pociechy się chucha i dmucha. Osiedle „Przyjaźń" w Gliwicach specjalnie przyjazne nie jest. Patologiczne rodziny, wódka z meliny, piwo na murku, drobni i mniej drobni złodzieje. Ojciec reprezentanta Polski był górnikiem i miał poważne problemy z nadużywaniem alkoholu. Glik bardzo szczerze opowiedział o swoim dzieciństwie w autoryzowanej biografii napisanej przez Michała Zichlarza – „Liczy się charakter". Później nie miał oporów, by snuć wspomnienia także w wydanym przed Euro 2016 albumie „W Kadrze".
– Ojciec dużo pił, kłócił się z mamą. Z bratem musieliśmy na to patrzeć, czasem reagowałem, choć mając 15–16 lat, trudno coś zrobić. Mama dzwoniła po policję, mówiła, że tata jest agresywny i pijany. Przyjeżdżali, kończyło się na upomnieniach. Na osiedlu takich wezwań było wiele, dla policji standardowa sytuacja. Dla mnie też, byłem do tego przyzwyczajony. Następnego dnia, jakby nigdy nic, wychodziliśmy z ojcem na boisko i graliśmy w piłkę. Zazwyczaj tak to wyglądało, kiedy na tydzień, półtora tygodnia wracał z Niemiec do Polski. Wielu spraw nie rozumiałem. Wiedziałem, że ma problemy, chciał się leczyć, ale pomagało mu to na chwilę. Po kilku miesiącach wszystko wracało. Jego problemy z alkoholem narastały. Kulminacja nastąpiła, kiedy wyjechał do Niemiec. Nie było mu łatwo. Mieszkał sam, pewnie to przeżywał. Kto nie jest mocny psychicznie, w takich momentach sięga po alkohol. On nie był. Próbował się leczyć, jednak wytrwał tylko chwilę. Pracował jeszcze w kopalni w Czechach, ale brakowało mu determinacji. Mijały trzy–cztery miesiące i wracał do picia... Mówiłem: „Tato, przyjdź dziś trzeźwy". Wystarczało na kilka dni. Namawialiśmy go na różne terapie. Czasem je rozpoczynał, ale po tygodniu wracał do picia. Zrobiliśmy tyle, ile byliśmy w stanie... – opowiadał Glik przed mistrzostwami Europy.