Był duszny ranek w 1991 roku. Znajdowałem się nad rzeką Kitiá, płynącą przez porośniętą lasem deszczowym brazylijską Amazonię, w miejscu odległym o ponad 300 kilometrów od najbliższego miasteczka, z którego można było tu przylecieć jednosilnikowym samolotem. Właśnie nakładałem słuchawki z mikrofonami dwóm szczupłym mężczyznom o ogorzałych twarzach: Sabatao i Bidu. O tej porze dnia zwykle można ich było znaleźć w dżungli, uzbrojonych w dwuipółmetrowe dmuchawki i kołczany z zatrutymi strzałami, polujących na pekari, jelenie, małpy oraz inną zwierzynę zamieszkującą ich eden. Dziś jednak mieli ze sobą rozmawiać, podczas gdy ja głowiłem się nad kontrolkami i wskaźnikami głośności nagrania w magnetofonie. (...)