Nie dyskutuję ze słusznością tej decyzji, bo być może nie było innego wyjścia. Jeśli po coś przypominam wydarzenie, które się nie odbyło, to dlatego, że to właśnie ono – a raczej jego brak – najlepiej uświadamia, co się dzieje wokół nas. A dzieje się naprawdę dużo. Jesteśmy świadkami rozpadu tej formy Kościoła w Polsce, jaką znaliśmy. Zbudowali ją – można powiedzieć do spółki – wielcy: kard. Stefan Wyszyński, Jan Paweł II i ks. Franciszek Blachnicki. Pierwszym z budowniczych, tym, który po wojnie, po przesunięciu granic, po wymordowaniu tysięcy kapłanów i zniszczeniu – przez nazistów i komunistów – odbudowywanej po ponad stuleciu rozbiorów polskiej i katolickiej tożsamości, położył fundamenty i zbudował na nich gmach nowej katolickości, był prymas Wyszyński. To Jasnogórskie Śluby Narodu, późniejsze obchody Tysiąclecia Chrztu Polski stały się czasem i przestrzenią, w której kształtowała się nie tylko nowa katolickość, ale i nowa polskość. Ks. Franciszek Blachnicki dał nam duszpasterstwo młodzieży, pomysł na jej formację, a Jan Paweł II, dokładając swoją wielkość, charyzmę, stał się niekoronowanym królem Polski. Dzięki nim nasza wiara trwała, opierała się fali laicyzacji.

Tyle że impuls dany przez nich zaczął się wyczerpywać już kilka lat temu. A teraz jesteśmy świadkami całkowitego jego wyczerpania. Dla młodych cała trójka wielkich to już tylko historia, oni ich nie pamiętają. Genialne w tamtym czasie pomysły duszpasterskie też już straciły dynamikę, a zmieniający się wokół nas świat sprawia, że trzeba szukać nowych metod, nowych impulsów i nowych sposobów głoszenia Ewangelii. Ta ostatnia nie może i nie powinna być muzeum świętych (nawet największych), a jeśli chcemy być im wierni, to zamiast powtarzać ich metody, powinniśmy znaleźć własne. Tak jak oni to zrobili w swoim czasie.

Wydaje się jednak, że na razie jesteśmy na etapie końca tamtej formy i braku pomysłu na nową. Nie widać, może przejściowo, kandydatów na nowych Wyszyńskich, Wojtyłów czy Blachnickich. Polski Kościół jest podzielony niemal tak samo głęboko jak społeczeństwo, wizjonerów w nim brak, a za program uchodzi podczepienie się pod partie polityczne (w zależności od poglądów takie lub inne). Zapewne nie będzie to trwało wiecznie, po jakimś czasie pojawią się nowi liderzy, ale na razie możemy powiedzieć, że tamta forma się wyczerpała, że rok 2020 będzie – dla polskiego Kościoła – rokiem symbolicznie kończącym pewien etap jego istnienia i historii. W przyszłości, takie mam wrażenie, historycy będą od tego roku liczyć początek przemiany, i to bardzo głębokiej.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że także dla Kościoła na świecie rok ten jest szczególny. Nie brak komentatorów, którzy utożsamiają go – do pewnego stopnia – z rokiem 1517, od którego rozpoczęła się reformacja. Dzisiaj podobne zmiany są przed nami. I dlatego jako symbol można potraktować fakt, że to, co miało być zwieńczeniem wielkiej epoki kard. Wyszyńskiego stało się symbolem jej końca.