Czekali na tę chwilę dziewięć lat. Wtedy w Monachium, by pokonać Bayern, potrzebowali dogrywki i rzutów karnych. Teraz wystarczył jeden gol.
Strzelił go Kai Havertz, najdroższy letni nabytek Chelsea (72 mln funtów). Po długim prostopadłym podaniu Masona Mounta i fatalnym w skutkach błędzie Ołeksandra Zinchenki Niemiec minął Edersona i trafił do pustej bramki. To jego pierwszy gol w Champions League - od razu o tak dużym znaczeniu.
Dobiegała końca pierwsza połowa, ledwie kilka minut wcześniej boisko opuścić musiał kontuzjowany Thiago Silva. Ale to nie wybiło z rytmu londyńczyków, świetnie grających w defensywie i polujących na swoje okazje. Sam Timo Werner miał trzy sytuacje i przynajmniej jedną z nich powinien wykorzystać.
To był dla Manchesteru sygnał ostrzegawczy. Piłkarze Pepa Guardioli skrupulatnie budowali swoje akcje, ale gdy już udało się im minąć N'Golo Kante i przedostać się w pole karne, jak spod ziemi wyrastał inny z rywali.
Strzał Phila Fodena w ostatniej chwili zablokował Antonio Ruediger, niewiele do powiedzenia miał Ilkay Guendogan, niewidoczny był Kevin de Bruyne, dla którego ten finał zakończył się osobistym dramatem - na początku drugiej połowy zszedł z boiska z urazem. A Riyad Mahrez - bohater półfinałowych spotkań z Paris Saint Germain - w doliczonym czasie nie wykorzystał piłki meczowej, uderzając z dystansu tuż nad poprzeczką.
Nic nie był w stanie zmienić Sergio Aguero. Chciał się pożegnać z Manchesterem, wygrywając Ligę Mistrzów, ale marzenie się nie spełniło, bo Chelsea perfekcyjnie realizowała plan Thomasa Tuchela. Sympatyczny niemiecki trener znów ograł Pepa Guardiolę. Ledwie cztery miesiące po przyjściu do Londynu sięgnął gwiazd, a katarscy właściciele PSG pewnie plują sobie w brodę, że pozbyli się człowieka, który dziś jest na ustach całej Europy.