Oto dane: banki zarobiły o ponad 22 proc. więcej w I kwartale 2018 r. niż rok wcześniej. Rentowność sektora budowlanego wyniosła w tym okresie mniej niż 1 proc., w przemyśle obniżyła się do 7 proc. Zaległości w rozliczeniach firm budowlanych wobec banków i poddostawców przekroczyły 4,6 mld zł i wzrosły o ponad 23 proc. w stosunku do roku ubiegłego.
Popyt na mieszkania i związane z tym kredyty hipoteczne w I półroczu rósł nadzwyczaj szybko. Tylko w marcu i kwietniu banki udzieliły kredytów na ponad 9,7 mld zł. To wzrost o ponad 19 proc. Co ciekawe, kredytów na kwotę powyżej 350 tys. zł udzielono 30 proc. więcej.
Popyt na mieszkania i domy jest wypadkową kilku czynników: wzrostu zatrudnienia i płac, ale też lokowania nagromadzonych środków przez działających w szarej strefie, wystraszonych skuteczną, represyjną egzekucją podatkową ze strony urzędów skarbowych. Ponieważ jednak na sprzedaży mieszkań zarobić coraz trudniej, tudzież na wynajmie, należy liczyć się ze stabilizacją, a nawet spadkiem popytu na mieszkania. Dla mających pieniądze i szukających dla nich zyskownej inwestycji oznaczać to będzie konieczność szukania czegoś innego. Mnie jako złemu prorokowi pozostaje wieszczyć hossę na kryptowaluty i... hazard.
Siła banków
Wróćmy jednak do danych początkowych. Bardzo wysoka rentowność sektora bankowego mimo podatku nań nałożonego dowodzi, że siła rynkowa branży jest ogromna. Co więcej, obowiązuje tu niepisana zmowa co do wysokości opłat, stawek, odsetek, procentów i kursów. Pytanie brzmi, czyim kosztem bogacą się banki?
Pierwszych na liście nazwę krwiodawcami. Są to indywidualni klienci zaciągający kredyty konsumpcyjne na kupno bądź budowę mieszkania lub domu, dóbr trwałego użytku, a nawet na luksusowe wakacje. Łączne oprocentowanie zaciągniętych przez nich kredytów jest lichwiarskie i sięga 10 proc. i więcej. Nazywam ich krwiodawcami, bo zaciskają zęby, potrafią tyrać od świtu do nocy, odejmować sobie od ust, by zarobić na spłatę kredytu.