Ledwo w życie weszła wywalczona przez dostawców żywności ustawa mająca chronić ich przed „opresją hipermarketów", a już urzędnicy skierowali jej ostrze w producentów drożejących wyrobów mlecznych. Tak oto nadmiar regulacji zaszkodził temu, komu miał pomóc.

To już drugi taki przypadek tego lata. W Poznaniu aptekę musiała zamknąć członkini miejscowej izby gospodarczej tej branży, walcząca od lat o wprowadzenie zasady „apteka dla aptekarza" i powstrzymanie ekspansji sieciówek. Gdy właściciel budynku wymówił jej najem lokalu, okazało się, że nie da się w przenieść apteki, bo nie spełniłaby kryteriów wywalczonej przez część branży ustawy.

Polscy politycy, walcząc o społeczne poparcie, często ulegają różnym grupom interesów i „poprawiają" działanie rynku. Wiele takich inicjatyw staje się miną podłożoną pod środowisko, któremu miały pomóc. Uderzają też w efektywność gospodarki: zaburzają działanie rynku, powodują dodatkowe koszty i absorbują przedsiębiorców, odciągając ich od tego, co najważniejsze – prowadzenia biznesu.

W wymiarze systemowym takie regulacje to nic innego jak łamanie zasady pomocniczości. Zawarta w coraz rzadziej ostatnio stosowanej Konstytucji RP i tak bliskiej polskim politykom społecznej nauce Kościoła sugeruje, by państwo nie zastępowało obywateli (w tym przypadku firm) w działaniach, które mogą sami z powodzeniem realizować. Jeśli aptekarze chcą się przeciwstawić sieciom, niech się jednoczą, tworząc własne, a producenci żywności – powołując organizacje twardo negocjujące z handlem. I niech nie liczą, że politycy na kolanie, bez szerokich konsultacji, są w stanie napisać dobrą ustawę, która zadba o ich interesy w kontrze do reszty rynku. Ten miecz zbyt często okazuje się obosieczny.