I to pomimo wielu działań podejmowanych dla poprawy zarówno bezpieczeństwa, jak i komfortu klientów. Rzecz jasna, mniej lub bardziej podobne sytuacje zdarzają się wielu touroperatorom, także tym z grona największych w branży. Jednak TUI, w powszechnym odczuciu wciąż kojarzone z niemiecką jakością i solidnością, nadwyrężyło w Polsce swój wizerunek wyjątkowo mocno. Chaos i brak informacji, brak kontaktu z organizatorem czy wreszcie mocno spóźniona pomoc oczekującym na samolot – trudno sobie wyobrazić, by podobnie skandaliczna sytuacja mogła mieć miejsce na macierzystym podwórku firmy, czyli w Niemczech.

Z jednej strony może to być kolejnym dowodem, że zagraniczne firmy traktują Polaków jako klientów drugiej kategorii. Od osób, które dużo podróżują i kupują wycieczki w Niemczech, często można usłyszeć, że w biurach podróży po zachodniej stronie Odry uzyskuje się lepsze warunki wyjazdu, np. korzystniej usytuowane hotele czy wygodniejsze pokoje. Przypomina to sytuację ze środkami czystości: wielu Polaków kupuje oryginalne niemieckie proszki lub pastę do zębów w budkach na bazarze w przekonaniu, że te sprowadzane prywatnym importem z Niemiec są lepsze od takich samych produktów, ale dostępnych w polskich hipermarketach.

Z drugiej strony wpadkom trudno się dziwić, skoro touroperatorzy coraz mocniej tną koszty. Zresztą podobnie jak przewoźnicy, co najlepiej widać na przykładzie kłopotów podróżnych korzystających z tanich linii. Duża część turystów wydaje się akceptować ryzyko, jeśli tylko usługa okazuje się odpowiednio tańsza. Ale nie w przypadku TUI, które nie jest biurem tanim, za to przez polskich turystów postrzeganym w segmencie premium. Więc przypadek z Dominikaną kompletnie je w tych ocenach dyskwalifikuje.