Ze wszystkich państw europejskich to Francja najbardziej ucierpiała w wyniku zamachów terrorystycznych. Wprowadziła więc restrykcyjne przepisy, które co prawda ograniczyły wolności osobiste obywateli, ale zapewniły im poczucie bezpieczeństwa. Mimo protestów organizacji wolnościowych i takich instytucji, jak Rada Europy, we Francji dopuszczalna jest też obecnie inwigilacja internetu czy rewizja w mieszkaniu bez wcześniejszej zgody sądu. Francuzi, z którymi rozmawiałem, akceptują te posunięcia. Doskonale wiedzą, jak krucha jest wolność, gdy wybucha bomba albo gdy od strzałów terrorysty giną niewinni ludzie.

W Polsce szczęśliwie nie byliśmy świadkami tak dramatycznych wydarzeń. Może dlatego prewencyjne wprowadzenie ustawy antyterrorystycznej, która w sobotę wchodzi w życie, wzbudziło skrajne emocje. Ponieważ ustawa daje służbom nadzwyczajne uprawnienia, padło wiele oskarżeń o możliwość ich nadużywania. Kontrowersje rodzą się zawsze, gdy dochodzi do kolizji dwóch wartości: wolności obywatelskich i bezpieczeństwa. Rząd, wprowadzając nowe przepisy w pośpiechu, popełnił błąd. Nie otworzył szerokiej debaty na temat konieczności wprowadzenia restrykcyjnego prawa, nie wytłumaczył klarownie, czemu ma ono służyć.

Tymczasem na polskich służbach specjalnych ciąży skaza PRL-owskich doświadczeń. Wtedy służby były ostrzem aparatu represji. To dlatego jasny przekaz, jak ma działać nowa ustawa, był tak potrzebny. Teraz rząd musi zadbać o to, aby nowe prawo służyło tylko zwiększeniu bezpieczeństwa i by nie obróciło się przeciwko obywatelom. A w rezultacie przeciwko rządowi. By zarzuty opozycji nie zamieniły się w samospełniającą się przepowiednię.