„Centrum jest w stanie wyżywić 150 dzieci miesięcznie, dziś trafia do niego 200 osób tygodniowo! Dzieci poniżej piątego roku życia potrzebują wartościowego pokarmu, by przeżyć, ich matki z kolei muszą jeść coś więcej niż liście dzikich roślin, by mieć pokarm dla swojego potomstwa". By przeżyły, potrzeba ledwie 25 tys. dol.

Takie są realia współczesnego świata. Podobnych dzieci w Afryce czy na Bliskim Wschodzie są miliony. Nie chcę, broń Boże, tym cytatem epatować ani wzbudzać jakichś nadzwyczajnych wyrzutów sumienia. Łatwo zresztą na takie słowa odpowiedzieć, że w Polsce też są głodne dzieci i o nich należy myśleć w pierwszej kolejności. Wszystko prawda. To jednak, na co próbuję zwrócić uwagę, to twarda rzeczywistość globalnych wyzwań, co rządzący Polską próbują wyprzeć ze swojego myślenia. Bliski Wschód i przeżywająca kolejny kryzys humanitarny (ale zarazem boom demograficzny) Afryka będą takich problemów generować coraz więcej. I czy polski rząd chce czy nie, migranci znów staną u bram nowoczesnego świata, i to znacznie liczniej niż przed kilku laty.

Bez przygotowania wspólnej polityki migracyjnej, nowoczesnych procedur, ale i bez uruchomienia mechanizmu solidarności w tej kwestii sobie nie poradzimy. Jak na razie widzę po stronie rządzących stupor i podkręcanie polskiej ksenofobii. To nie jest odpowiedzialne, bo polityka z natury rzeczy musi sięgać w przyszłość. Tu stawką nie może być utrzymanie przez PiS władzy przez następną kadencję, ale to, co się wydarzy w Polsce i Europie w ciągu następnych dekad. Trzeba więc uruchomić wyobraźnię, wspomóc się doświadczeniami innych i działać wielotorowo. Rozwiązywać problemy uchodźcze w miejscu startowym migracji? Niewątpliwie. Uszczelnić granice? Też nie ma w tej kwestii wątpliwości. Przygotować infrastrukturę dla tych, którzy się przedrą? Na pewno. Ale przede wszystkim wyzwolić mechanizmy empatii i solidarności. To także ważne zadanie, przed którym rządzący nie mogą uciekać.

Osobiście bardzo mnie ucieszył tekst min. Mariusza Błaszczaka w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej". Minister po raz pierwszy nie tylko wypowiadał się o strachu i bezpieczeństwie, ale też poinformował, że rząd w kwestii relokacji już coś próbował robić. Nie udało się? Trudno. Trzeba próbować poprawić procedury tak, by poziom bezpieczeństwa dla kraju przyjmującego był możliwie jak najwyższy. To wyzwanie nie tylko dla min. Błaszczaka, ale także jego partnerów w Europie. Polski rząd ma prawo, ale i obowiązek, domagać się lepszej współpracy od swoich partnerów w Grecji i Włoszech, a zwłaszcza w „bezdusznej" Brukseli. Nie widzę takiej woli, nie widzę takich starań. Jest kryzys wizerunkowy, z którego dla ratowania twarzy rządu Beaty Szydło należy krok po kroku wychodzić. Zacząć od uruchomienia wspólnie z Kościołem korytarzy humanitarnych. Domagać się lepszych procedur (oczywiście automatyczna relokacja w grę nie wchodzi) przyjmowania najbardziej potrzebujących. W końcu przyjąć grupę ludzi takich, jacy w Polsce, między nami, sobie poradzą. A my poradzimy sobie z nimi. A przede wszystkim przestać straszyć uchodźcami. Strachy na Lachy dawno przestały cokolwiek usprawiedliwiać. ©?