Dariusz Rosati: Dlaczego PiS kasuje fundusze emerytalne

Likwidacja OFE ma dwa cele. Po pierwsze, haracz w postaci 20 mld zł do wygłodniałego budżetu, który ugina się pod ciężarem zobowiązań wyborczych PiS. Po drugie, częściowa nacjonalizacja wielu spółek giełdowych.

Publikacja: 08.04.2021 21:00

Dariusz Rosati: Dlaczego PiS kasuje fundusze emerytalne

Foto: Adobe Stock

W Sejmie trwają ostatnie prace nad rządowym projektem ustawy, która ma doprowadzić do ostatecznej likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE). W ten sposób dobiega końca żywot jednej z najbardziej śmiałych reform systemu emerytalnego, zainicjowanych przez rząd Jerzego Buzka w 1998 r.

Czytaj także: Likwidacja OFE. Co rząd zrobi z pieniędzmi Polaków

Fałszywe uzasadnienie likwidacji OFE

Projekt zakłada zamknięcie rachunków w OFE i proponuje obywatelom albo przeniesienie zgromadzonych tam aktywów na Indywidualne Konta Emerytalne (IKE), prowadzone przez instytucje rynku finansowego, albo przeniesienie ich na rachunki w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Rząd Mateusza Morawieckiego uzasadnia proponowaną zmianę na dwa sposoby. W warstwie propagandowej premier przekonuje, że głównym celem rządu jest „oddanie Polakom ich własnych pieniędzy", które zgromadzili w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Z kolei w uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy, że ma ona „realizować założenia przewidziane w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju", której głównym celem jest „wzrost stopy oszczędności", umożliwiający wzrost inwestycji.

Tyle że to wszystko nieprawda. Pomijam już fakt, że odwołania do SOR nie przydają szczególnej wiarygodności obiecankom rządu, bo Strategia formalnie zakończyła żywot z końcem 2020 r., a bilans jej dokonań jest głęboko rozczarowujący. Ważniejsze, że oba argumenty na rzecz proponowanej ustawy mają mniej więcej tyle wspólnego z rzeczywistością, co twierdzenie, że premier Morawiecki zwalczał komunę w szeregach Żołnierzy Wyklętych. Ustawa nie „oddaje pieniędzy Polakom", a wręcz przeciwnie – zabiera im ich pieniądze. I nie doprowadzi do zwiększenia oszczędności i inwestycji, a raczej do ich dalszego ograniczenia. Rząd ma tu na uwadze inne cele, ale woli o nich nie mówić.

Projekt rządowy oferuje osobom trzymającym w OFE swoje oszczędności emerytalne dwie możliwości: albo zgodzą się na przekazanie tych aktywów na Indywidualne Konta Emerytalne (IKE), co jednak wiąże się z koniecznością uiszczenia tzw. opłaty przekształceniowej w wysokości 15 proc. wartości zgromadzonych środków (jest to opcja domyślna), albo zażądają, aby równowartość posiadanych aktywów została zapisana na ich kontach w ZUS (same aktywa trafią do Funduszu Rezerwy Demograficznej – FRD). Jednak w tym drugim przypadku utracą możliwość dziedziczenia środków przez ich bliskich.

Zatem tak czy siak przyszli emeryci tracą – albo muszą zapłacić „haracz" w wysokości 15 proc. wartości zgromadzonego kapitału, albo tracą możliwość dziedziczenia, którą zapewniały im dotychczasowe OFE. Ta „diabelska alternatywa", przed jaką stawiają Polaków rządzący, pokazuje, że nie tylko nie ma mowy o oddawaniu jakichkolwiek pieniędzy Polakom, ale mamy w istocie do czynienia z odbieraniem im sporej części ich oszczędności.

Szczególny sprzeciw budzi prawno-finansowy dziwoląg w postaci wspomnianej „opłaty przekształceniowej". Nie jest to żaden podatek, bo po pierwsze, w żadnym kraju na świecie nie płaci się podatku od dochodów, które dopiero otrzyma się w odległej przyszłości – co wcale nie jest pewne, bo można po prostu nie dożyć do wieku emerytalnego. To tak, jakby przyszli emeryci zmuszeni byli udzielić kredytu państwu, i to bez żadnej gwarancji, że otrzymają z powrotem swój kapitał (z czymś podobnym mieliśmy już do czynienia w 1951 r., kiedy komunistyczne władze przeforsowały niesławny szwindel w postaci tzw. Narodowej Pożyczki Rozwoju Sił Polski, której celem było wydrenowanie oszczędności Polaków i przeznaczenie ich na sfinansowanie megalomańskich celów planu sześcioletniego).

Dodajmy, że 15-proc. stawka tej opłaty ma się nijak do obecnego poziomu opodatkowania emerytur, które średnio kształtuje się na poziomie między 2 proc. a 5 proc. (uwzględniając kwotę wolną i ulgi podatkowe). Zakładając, że tylko połowa ze zgromadzonych w OFE aktywów (obecnie to ok. 132 mld zł) trafi na konta IKE, kwota opłaty wyniosłaby ok. 20 mld zł, co przekłada się na średnie obciążenie w wysokości ok. 1300 zł na każdego z 15,5 mln uczestników OFE.

To wstyd, że rząd bezprawnie ściąga taki haracz z przyszłych emerytów, bo przecież „przekształcenie" zgromadzonych w OFE aktywów na aktywa w IKE polega wyłącznie na zmianie zapisów na rachunkach biur maklerskich, a to dokonuje się praktycznie bezkosztowo.

Częściowa nacjonalizacja

Również między bajki można włożyć opowieści rządu, jak to proponowana likwidacja OFE zwiększy oszczędności Polaków i wesprze kulejące inwestycje. Jak to często bywało z rządowymi zapowiedziami – będzie dokładnie odwrotnie. Po pierwsze, ściągnięcie przez rząd „opłaty przekształceniowej" zmniejszy – a nie zwiększy – wielkość ogólnych oszczędności o kwotę ok. 20 mld zł. Biorąc pod uwagę obecną dramatyczną sytuację finansów publicznych (deficyt sektora finansów publicznych liczony według metodologii unijnej w 2020 r. wyniósł ok. 12–13 proc. PKB), haracz ten zostanie albo przeznaczony na choćby częściowe pokrycie ogromnego deficytu budżetu państwa, albo na kolejne prezenty wyborcze, jeśli PiS zdecyduje się na przyspieszone wybory na jesieni tego roku. Tak czy siak żadnych dodatkowych inwestycji z tego nie będzie.

Co więcej, proponowany w ustawie sposób zagospodarowania tej części środków zgromadzonych w OFE, która zostanie przepisana do ZUS, też wskazuje na to, że mają one raczej służyć politycznym celom rządu, a nie wsparciu gospodarki. Aktywa te zostaną przeniesione do Funduszu Rezerwy Demograficznej (FRD) i będą zarządzane przez nowopowstałe Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych (TFI), którego jedynym udziałowcem i dysponentem ma być Polski Fundusz Rozwoju (PFR). Zakładając, że połowa uczestników OFE zdecyduje się przelać swoje oszczędności do ZUS, do nowego TFI trafią akcje i obligacje spółek giełdowych o wartości ok. 60–70 mld zł, czyli stanowiące ok. 6 proc. kapitalizacji warszawskiej giełdy.

Oznacza to częściową nacjonalizację tych spółek, bo państwowy PFR stanie się znaczącym udziałowcem w większości z nich. W takiej sytuacji można spodziewać się, że zarządzanie tymi spółkami zostanie w większym stopniu podporządkowane realizacji politycznych dyrektyw, płynących – za pośrednictwem rządu i PFR – z ulicy Nowogrodzkiej. Działania Orlenu, realizującego pod kierunkiem prezesa Daniela Obajtka zadania partii rządzącej w obszarze mediów, są tu wymownym przykładem.

Nie można też wykluczyć, że PFR zechce na bazie kontrolowanego przez siebie kapitału giełdowego stworzyć kolejny państwowy fundusz do finansowania politycznie motywowanych, megalomańskich projektów w postaci CPK czy kolejnych elektrowni węglowych.

Dodajmy, że za zarządzanie aktywami znajdującymi się w dyspozycji FRD nowe TFI ma pobierać prowizję w wysokości nawet ponad 100 mln zł rocznie (w przeciwieństwie do ZUS, który żadnych prowizji z tego tytułu nie pobierał). Oznacza to dalsze uszczuplenie oszczędności emerytalnych Polaków. Wszystko to dowodzi, że cały ten „skok na kasę" z udziałem PFR nie ma na celu przyspieszenia wzrostu gospodarczego Polski, a raczej poszerzanie władztwa Prawa i Sprawiedliwości nad gospodarką.

w 2014 r.

Agitując za likwidacją OFE, przedstawiciele władzy chętnie przywołują zmiany w systemie emerytalnym przeprowadzone przez rząd PO-PSL w 2014 r., które polegały na zamianie części aktywów zgromadzonych w OFE w postaci obligacji skarbowych na zapisy na rachunkach w ZUS. W propagandowym zapale politycy obecnego obozu władzy często powtarzają, że zmiana ta miała jakoby doprowadzić do zabrania Polakom 150 mld zł ich oszczędności. Ale to kłamstwo.

Reforma z 2014 r. polegała na zamianie jednej formy zobowiązania publiczno-prawnego Skarbu Państwa, jakim były obligacje skarbowe, na inną formę zobowiązania publiczno-prawnego Skarbu Państwa, jakim jest zapis na koncie emerytalnym w ZUS. Było to podyktowane trudną sytuacją budżetu państwa po kryzysie zadłużenia w Europie w latach 2010–2013. Alternatywą było drastyczne podniesienie podatków, czego ówczesny rząd chciał uniknąć.

W trakcie zamiany środków z obligacji w OFE na rachunki w ZUS oszczędności Polaków nie zostały uszczuplone ani o złotego, a rząd PO-PSL nie pobrał wtedy żadnej „opłaty przekształceniowej". Zachowane zostało również w pełni prawo do dziedziczenia środków przez bliskich osoby ubezpieczonej. Co więcej, zmiana ta była bardzo korzystna dla samych emerytów, bo ich środki uwolnione z obligacji skarbowych były w ZUS waloryzowane według stopy wzrostu nominalnego PKB, co dawało ponaddwukrotnie wyższą stopę waloryzacji, niż wynosiły odsetki od obligacji skarbowych. Rozpowszechnianie kłamliwych opinii na temat zmian przeprowadzonych w 2014 r. ma po prostu przykryć obecną skandaliczną próbę skoku rządu PiS na emerytalną kasę i na aktywa giełdowych spółek.

Dwa cele zmian

Już pobieżna lektura rządowego projektu ustawy ujawnia, jakie są główne cele proponowanej likwidacji OFE. Po pierwsze, to oczywiście haracz w postaci dodatkowych 20 mld zł do wygłodniałego budżetu, który ugina się pod ciężarem zobowiązań wyborczych PiS. I po drugie, to faktyczna częściowa nacjonalizacja wielu spółek giełdowych, co ma zapewnić dalsze poszerzanie kontroli PiS nad gospodarką, także poprzez tworzenie nowej partyjnej oligarchii i dalsze zatrudnianie znajomych i członków rodzin w spółkach z udziałem Skarbu Państwa.

Niestety, wszystko wskazuje na to, że rząd, rękami posłusznej większości sejmowej i przy niezawodnym wsparciu „niezłomnego" prezydenta Andrzeja Dudy, zapewne przeforsuje proponowaną ustawę. OFE zostaną złożone do grobu i nikt ich specjalnie nie będzie żałował (może z wyjątkiem PTE, które na nich nieźle zarobiły). A przyszli emeryci dopiero za kilka lub kilkanaście lat zorientują się, z jak mizernymi oszczędnościami na stare lata zostawiły ich rządy Zjednoczonej Prawicy.

Autor jest ekonomistą,

posłem Koalicji Obywatelskiej,

w latach 1995–1997 minister spraw zagranicznych, 1998–2004

członek RPP, a 2004–2009

i 2014–2019 europoseł

Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację