Andrzej Halesiak: Poukładać Polskę na nowo

Potrzebujemy większego zaangażowania, nowych ruchów politycznych i społecznych. Potrzebujemy dokończenia naszej transformacji: porzucenia klanów na rzecz społeczeństwa obywatelskiego.

Publikacja: 31.03.2021 21:00

Andrzej Halesiak: Poukładać Polskę na nowo

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Minął rok od dnia, gdy w granice naszego kraju wkroczyła pandemia. I choć narasta kolejna jej fala, to wynalezienie szczepionki rodzi nadzieję. Ta z kolei sprawia, że jako społeczeństwo możemy już zacząć myśleć o tym, co po pandemii.

To ważne, bo świat „po" z wielu powodów nie będzie taki sam jak „przed". Pandemia pozostawi trwałe ślady w naszej psychice i naszym funkcjonowaniu, przyspieszyła wiele ważnych procesów, obnażyła nasze słabe strony. Przystępując do układania naszego świata na nowo trzeba zacząć od retrospekcji. W kolejnym kroku właściwie zdefiniować kierunek i cel; hasła doganiania Zachodu, produktywności, innowacyjności blakną w kontekście prawdziwych zagrożeń, które uświadomił nam ostatni rok. W ostatnim musimy odpowiedzieć sobie, kto może nas ku temu nowemu przeprowadzić.

Technologia rozdaje karty

Nawet jeśli w powyższym stwierdzeniu jest trochę przesady, to niewiele. Technologia organizuje nasze życie, determinuje potrzebne kompetencje, w efekcie zawody, jakie wykonujemy. Także ona określa dziś hierarchię największych zagrożeń. Choć zawsze tak było, to punkt, w którym jako cywilizacja znajdujemy się dziś, jest wyjątkowy: poziom rozwiązań technicznych osiągnął masę krytyczną potrzebną do tego, aby w bardzo krótkim czasie przedefiniować funkcjonowanie społeczeństw i gospodarek, a przede wszystkim miejsce i rolę człowieka.

Ten ostatni przestaje być zdolny do konkurowania z maszynami i algorytmami. Przyspieszona jeszcze przez pandemię automatyzacja i robotyzacja przekładać się będą na erozję kompetencji, większą rotację zatrudnienia, jeszcze silniejszą presję na elastyczne jej formy.

Wszystko to doprowadzi do większego zagubienia człowieka. Tempo zachodzących w świecie zmian już stanowi dla przeciętnego Kowalskiego olbrzymie wyzwanie. Coś, co kiedyś zmieniało się na przestrzeni dziesięcioleci, dziś zmienia się w ciągu lat. Coś, co latami – w ciągu miesięcy, a co miesiącami – w ciągu dni. To przyspieszenie widać nie tylko w kontekście pracy, ale także relacji społecznych, wzorców zakupowych, funkcjonowania w rodzinie itd.

Cała ta dynamika boleśnie zderza się dziś z charakterystycznym dla większości z nas dążeniem do stałości i przewidywalności: elementami, które zapewniają poczucie kontroli nad własnym życiem. Przy tak ukształtowanych wzorcach – efekt obecnego systemu wychowania i edukacji – drugorzędne znaczenie ma fakt, że zmieniający się świat oferuje równocześnie unikalne wręcz możliwości. W zdecydowanej większości patrzymy nań głównie przez pryzmat ryzyka i zagrożeń.

Zagrożona demokracja

Historia uczy nas, że okresy dużej zmienności oraz związane z tym obawy o pracę i dochody, przekładały się na systemy społeczno-polityczne; zagubienie i lęki torowały drogę autorytarnym rządom. W świetnym eseju „Tak wymienia się rdzeń duszy" Jacek Dukaj pisał: „fundamentem stabilności demokracji jest poczucie niezależności materialnej w rdzeniu demosu". Tylko wówczas wyborcy mogą podejmować suwerenne decyzje – ani rząd, ani pracodawcy (korporacje) nie mogą wobec nich dokonywać finansowego szantażu.

Wraz z coraz bardziej niestabilnym rynkiem pracy i równocześnie gwałtownie rosnącymi transferami od państwa coraz trudniej będzie nam nie ulegać tym szantażom. Coraz trudniej będzie bronić demokracji. A może o to właśnie chodzi?

Szczególnie niebezpieczna wydaje się pokusa sojuszu władzy i technologii. Technologia oferuje dziś rozwiązania, które szczególnie w rękach nie tylko autorytarnych przywódców mogą okazać się bardzo cenną zdobyczą, pozwalającą na ziszczenie wizji pełnej kontroli nad społeczeństwem.

To scenariusz, który w wielu krajach krok po kroku jest dziś realizowany. Wszystko pod płaszczykiem ochrony obywateli, ale wystarczy, że cała ta infrastruktura i dane trafią w niepowołane ręce, a obróci się przeciwko nam, społeczeństwu. Wizja ludzkich mas sprowadzonych do roli stada baranów pasących się na łące otoczonej elektronicznym pastuchem jeszcze nigdy nie była tak bliska materializacji.

Zmienność da się oswoić

Jako społeczeństwo musimy przyjąć, że zmienność jest i pozostanie częścią naszej rzeczywistości. Taka jest natura świata. Równocześnie nie możemy dać sobie wmówić, że jedynym wyjściem w tej sytuacji jest rozrastające się państwo i cedowanie na niego odpowiedzialności za nasze własne życie, kosztem indywidualnej wolności.

Alternatywą jest nauczenie się funkcjonowania w świecie zmienności. Wymaga to zupełnie innego spojrzenia na siebie i innej organizacji świata, w którym żyjemy, innych rozwiązań instytucjonalnych.

W wymiarze indywidualnym oznacza to przekierowanie naszej uwagi z otoczenia (w szczególności mediów) na odkrywanie samych siebie, kształtowanie samoświadomości. Dzięki temu osiąga się kilka ważnych efektów: możliwe staje się identyfikowanie prawdziwych źródeł lęków, uświadamiamy sobie, że świat w rzeczywistości nie jest taki, jakim się wydaje (znacznie wyolbrzymiamy to, co złe, a umniejszamy to, co dobre), zaczyna się dostrzegać istniejące wokół nas szanse.

W wymiarze rozwiązań systemowych i instytucjonalnych potrzebujemy takich, które zagwarantują, że świat będzie służył nam, społeczeństwu, a nie wąskiej grupie właścicieli technologii, danych i fabryk robotów oraz zbratanych z nimi żądnych władzy przywódców rozdzielających według własnego uznania nieswoje pieniądze. Rozwiązań, które będą właściwie pozycjonować człowieka – zamiast zmuszać do konkurowania z maszynami, stwarzać mu możliwość zaangażowania w obszary, gdzie maszyna nie ma możliwości z nim współzawodniczyć, w aktywności oparte na wyobraźni i kreatywności oraz uczuciach, relacjach i empatii.

Powyższe wymaga nie tylko właściwych regulacji, w tym ochrony człowieka przed rosnącymi w siłę mediatechami, ale także głębokiej reformy edukacji, włącznie z likwidacją szkół (ciągną one za sobą niereformowalne wzorce) i powołaniem nowego rodzaju placówek edukacyjnych.

Trzeba zmienić to, co i jak jest przekazywane w procesie edukacji, w większym stopniu stawiać na rozwój kompetencji, a nie encyklopedycznej wiedzy. Musi temu towarzyszyć podniesienie prestiżu zawodu nauczyciela oraz wprowadzenie do systemu elementów konkurencji.

W odniesieniu do rynku pracy potrzebujemy polityki, która sprawi, że utrata danego miejsca pracy nie będzie problemem. Że pracownik – bez względu na wiek – posiada takie kompetencje, które umożliwiają mu szybkie znalezienie nowej pracy.

Wymaga to nieustannych inwestycji w kapitał ludzki, by był na bieżąco z potrzebami rynku. Nie może to być jedynie odpowiedzialność pracowników, muszą oni mieć w tym względzie wsparcie firm, w których pracują i profesjonalnych instytucji.

W sytuacji przyspieszającego umaszynowienia nieuchronne jest dalsze wypieranie w dochodach pracy przez kapitał, dlatego by chronić „rdzeń demosu", potrzebujemy zmian w relacjach praca–kapitał oraz stosunków pracy. Musimy stawiać na dualność ról: równocześnie pracownik i inwestor/kapitalista.

Do tego potrzebujemy upowszechnienia różnorakich form akcjonariatu (pracowniczy, lokalny, obywatelski itp.). Musimy także przesunąć uwagę z wtórnej redystrybucji dochodów – tej przez budżetowe transfery, co podnosi ryzyko finansowego szantażu obywateli – na tę pierwotną, w formie dochodów z własnej aktywności. Kluczem jest tu kształtowanie przyjaznych uwarunkowań dla inwestycji prywatnych – z czym w ostatnich latach było bardzo źle – szczególnie w obszarach zapewniających powstawanie wysokiej jakości, dobrze płatnych miejsc pracy.

Wreszcie, biorąc pod uwagę charakter zagrożeń, ochrona podmiotowości obywateli wymaga wzmocnienia sektora instytucji pozarządowych oraz szerszej w nim partycypacji. Instytucje tego typu muszą stanowić kluczowy element równoległej do oficjalnych struktur kontroli poszanowania obywatelskich praw.

Komu zawierzymy naszą przyszłość

Naszym głównym problemem jest dysfunkcjonalny system polityczny. W trwającym od lat klinczu, w jakim trzyma nas bipolarny, postsolidarnościowy układ ginie dobro wspólnoty. Istotą tego układu jest nieustanna gra na podziały społeczne, a priorytety w zakresie polityki określają nie rzeczywiste potrzeby, ale przeliczniki wyborczych głosów.

W efekcie zaufanie i kapitał społeczny są niskie, nie jesteśmy w stanie budować konsensusów, tak niezbędnych dla kształtowania długofalowych rozwiązań w służbie zdrowie, obszarze transformacji energetycznej i wielu innych. Określenia takie jak społeczna debata, dialog dawno temu zniknęły z partyjnych słowników – politycy ich nie potrzebują, a przy okazji prezydenckich wyborów uraczyli nas unikalnymi na skalę światową debatami monologami.

Powszechne dziś podejście: „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam" odstrasza od uczestnictwa w procesach rządzenia tych, którzy mogliby do nich wnieść świeżą krew, nowe pomysły i rozwiązania. W konsekwencji lista nierozwiązanych problemów pozostaje w Polsce stała od lat, z tą różnicą, że w świecie pandemii stały się one dla nas dużo bardziej odczuwalne. Dobitnie świadczy o tym niechlubne miejsce wśród europejskich liderów statystyk umieralności 2020 r.

Według prekursora nauk o roli instytucji dla rozwoju D.C. Northa tam, gdzie mechanizmy polityczne prowadzą do kształtowania dobrych rządów i budowania ponadpartyjnych, długofalowych rozwiązań, funkcjonowanie instytucji lepiej przystaje do rzeczywistości. Tymczasem dziś w wielu krajach – w tym niestety u nas – polityka stała się często „negatywnym wyborem". Brylują w niej ci, którzy nie traktują jej jako społecznej służby, ale okazję, by zadbać o partyjny/własny interes. Stąd już prosta droga do traktowania państwa jako prywatnego folwarku.

Przyszłość ma wiele scenariuszy. By osiągnąć ten społecznie pożądany, trzeba ją aktywnie kształtować. Bierność to prosta droga do tego, by „urządzali" nas inni. Jeśli chcemy tego uniknąć, potrzebujemy aktywnej partycypacji, większego zaangażowania, nowych ruchów politycznych i społecznych. Potrzebujemy dokończenia naszej transformacji: porzucenia klanów na rzecz społeczeństwa obywatelskiego.

Nie uda się to bez nowych liderów, gotowych bronić interesów obywateli, a nie zainteresowanych władzą dla władzy i benefitów. To jest punkt, od którego jako społeczeństwo układanie Polski na nowo musimy zacząć.

Autor jest członkiem Rady Programowej Kongresu Obywatelskiego i Towarzystwa Ekonomistów Polskich

Minął rok od dnia, gdy w granice naszego kraju wkroczyła pandemia. I choć narasta kolejna jej fala, to wynalezienie szczepionki rodzi nadzieję. Ta z kolei sprawia, że jako społeczeństwo możemy już zacząć myśleć o tym, co po pandemii.

To ważne, bo świat „po" z wielu powodów nie będzie taki sam jak „przed". Pandemia pozostawi trwałe ślady w naszej psychice i naszym funkcjonowaniu, przyspieszyła wiele ważnych procesów, obnażyła nasze słabe strony. Przystępując do układania naszego świata na nowo trzeba zacząć od retrospekcji. W kolejnym kroku właściwie zdefiniować kierunek i cel; hasła doganiania Zachodu, produktywności, innowacyjności blakną w kontekście prawdziwych zagrożeń, które uświadomił nam ostatni rok. W ostatnim musimy odpowiedzieć sobie, kto może nas ku temu nowemu przeprowadzić.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację