Na cztery symptomy przesilenia na rynku mieszkaniowym wskazuje Bartosz Turek, analityk Open Finance. - Po latach ciągłego bicia kolejnych rekordów rynek mieszkaniowy serwuje nam porcję mniej przyjemnych danych. Gorsza sprzedaż mieszkań czy mniejszy popyt na kredyty mogą sugerować przesilenie, choć wciąż są to tylko ostrzeżenia - mówi analityk.
Ale, jak podkreśla, mieszkania nadal drożeją i to w coraz szybszym tempie. - Najnowsze dane NBP sugerują, że za używane mieszkanie w dużych miastach trzeba płacić o ponad 9 proc. więcej niż rok temu. Niestety, dane te pochodzą z trzeciego kwartału 2018 roku, a na świeższe przyjdzie nam jeszcze poczekać ok. dwóch miesięcy - mówi Bartosz Turek. - Nie zmienia to faktu, że rok temu byliśmy świadkami prawie dwa razy wolniejszych wzrostów cen mieszkań. Wciąż więc jesteśmy świadkami bardzo silnego popytu na mieszkania, który przekłada się na rosnące ceny. Skąd więc w mediach znaleźć można tak liczne doniesienia sugerujące, że w 2019 roku nastąpi kres hossy mieszkaniowej? Powodem może być to, że z rynku nie napływają już tylko i wyłącznie dobre dane, do których przyzwyczailiśmy się przez ostatnie pięć - sześć lat.
- Pierwszą informacją, która powinna studzić huraoptymizm nabywców mieszkań jest fakt, że za nieruchomości trzeba już dziś płacić więcej niż u szczytu ostatniej hossy – wynika z wcześniej wspomnianego indeksu hedonicznego przygotowanego przez NBP - mówi Bartosz Turek. - Wbrew pozorom nie znaczy to jednak wcale, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na miarę tej sprzed ponad dekady - zastrzega.
Powód, jak mówi analityk, jest prosty. - W międzyczasie mieliśmy do czynienia z niemałą inflacją. Podniosła ona ogólny poziom cen o ok. 25 proc. Aż o tyle musiałyby więc jeszcze zdrożeć mieszkania, aby w ujęciu realnym ich ceny dotarły do poziomu ze szczytu przed kryzysem - wyjaśnia. - Nawet jednak wtedy wciąż nie moglibyśmy w pełni twierdzić, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na miarę 2007 roku. Wynagrodzenia Polaków w latach 2007 – 2018 wzrosły o ponad połowę, a kredyty staniały o jedną trzecią - tłumaczy Bartosz Turek.
W sierpniu 2007 roku przeciętne RRSO kredytu hipotecznego wynosiło 6,8 proc. Dziś jest to 4,6 proc. - Aby osiągnąć poziom przewartościowania rynku mieszkaniowego sprzed ponad dekady mieszkania musiałyby więc zdrożeć jeszcze o ponad 50 proc. - mówi ekspert. - Całe szczęście jest to niemal niemożliwe, bo w odróżnieniu od sytuacji z lat 2005-07 dziś kredytobiorcy muszą mieć minimum 10-proc. wkład własny przy zakupie mieszkania na kredyt, co utrudnia nadmierne zadłużanie się. Niemniej te wyliczenia pokazują, że potencjał do dalszych wzrostów cen wciąż jest spory. Martwić może więc to, że im mocniej ceny będą rosły teraz, tym szybciej spadać będą w przypadku pogorszenia koniunktury - przewiduje.