Czy ceny mieszkań polecą na łeb na szyję

Im bardziej ceny będą teraz rosły, tym szybciej będą spadać, kiedy przyjdzie kryzys.

Publikacja: 14.01.2019 15:09

Foto: ROL

Na cztery symptomy przesilenia na rynku mieszkaniowym wskazuje Bartosz Turek, analityk Open Finance. - Po latach ciągłego bicia kolejnych rekordów rynek mieszkaniowy serwuje nam porcję mniej przyjemnych danych. Gorsza sprzedaż mieszkań czy mniejszy popyt na kredyty mogą sugerować przesilenie, choć wciąż są to tylko ostrzeżenia - mówi analityk.

Ale, jak podkreśla, mieszkania nadal drożeją i to w coraz szybszym tempie. - Najnowsze dane NBP sugerują, że za używane mieszkanie w dużych miastach trzeba płacić o ponad 9 proc. więcej niż rok temu. Niestety, dane te pochodzą z trzeciego kwartału 2018 roku, a na świeższe przyjdzie nam jeszcze poczekać ok. dwóch miesięcy - mówi Bartosz Turek. - Nie zmienia to faktu, że rok temu byliśmy świadkami prawie dwa razy wolniejszych wzrostów cen mieszkań. Wciąż więc jesteśmy świadkami bardzo silnego popytu na mieszkania, który przekłada się na rosnące ceny. Skąd więc w mediach znaleźć można tak liczne doniesienia sugerujące, że w 2019 roku nastąpi kres hossy mieszkaniowej? Powodem może być to, że z rynku nie napływają już tylko i wyłącznie dobre dane, do których przyzwyczailiśmy się przez ostatnie pięć - sześć lat.

- Pierwszą informacją, która powinna studzić huraoptymizm nabywców mieszkań jest fakt, że za nieruchomości trzeba już dziś płacić więcej niż u szczytu ostatniej hossy – wynika z wcześniej wspomnianego indeksu hedonicznego przygotowanego przez NBP - mówi Bartosz Turek. - Wbrew pozorom nie znaczy to jednak wcale, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na miarę tej sprzed ponad dekady - zastrzega.

Powód, jak mówi analityk, jest prosty. - W międzyczasie mieliśmy do czynienia z niemałą inflacją. Podniosła ona ogólny poziom cen o ok. 25 proc. Aż o tyle musiałyby więc jeszcze zdrożeć mieszkania, aby w ujęciu realnym ich ceny dotarły do poziomu ze szczytu przed kryzysem - wyjaśnia. - Nawet jednak wtedy wciąż nie moglibyśmy w pełni twierdzić, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na miarę 2007 roku. Wynagrodzenia Polaków w latach 2007 – 2018 wzrosły o ponad połowę, a kredyty staniały o jedną trzecią - tłumaczy Bartosz Turek.

W sierpniu 2007 roku przeciętne RRSO kredytu hipotecznego wynosiło 6,8 proc. Dziś jest to 4,6 proc. - Aby osiągnąć poziom przewartościowania rynku mieszkaniowego sprzed ponad dekady mieszkania musiałyby więc zdrożeć jeszcze o ponad 50 proc. - mówi ekspert. - Całe szczęście jest to niemal niemożliwe, bo w odróżnieniu od sytuacji z lat 2005-07 dziś kredytobiorcy muszą mieć minimum 10-proc. wkład własny przy zakupie mieszkania na kredyt, co utrudnia nadmierne zadłużanie się. Niemniej te wyliczenia pokazują, że potencjał do dalszych wzrostów cen wciąż jest spory. Martwić może więc to, że im mocniej ceny będą rosły teraz, tym szybciej spadać będą w przypadku pogorszenia koniunktury - przewiduje.

Z drugiej strony, jak dodaje Bartosz Turek, trudno się dziś spodziewać spadków cen mieszkań, gdy mamy bardzo dobrą sytuację na rynku pracy, a kredyty pozostają tanie. - Wydaje się to niemal niemożliwe bez jakiegoś dodatkowego impulsu - zwraca uwagę. - Mógłby być nim odpływ pracowników z Ukrainy, których brak odbiłby się na opłacalności wynajmu mieszkań. Podobnie zadziałać mógłby masowy napływ na rynek tanich mieszkań na wynajem dostarczanych w ramach programu Mieszkanie +. W obu przypadkach taki scenariusz w 2019 roku wydaje się mało prawdopodobny.

Na rynek napływają jednak też inne negatywne informacje. - Notowani na giełdzie deweloperzy zamknęli 2018 rok sprzedażą aż o 14 proc. mniejszą niż w rekordowym roku 2017. Wszystko dlatego, że część kupujących, widząc dynamicznie rosnące ceny mieszkań powstrzymało się od zakupu, aby nie kupić nieruchomości na tzw. „górce" zauważa Turek. - Trzeba pamiętać, że wiele osób, które kupowały w ostatnich latach mieszkania na wynajem to dość zachowawczy inwestorzy, którzy wybierali rynek nieruchomości zamiast rachitycznie oprocentowanych lokat, często kupując lokale za gotówkę.

Wpływ na rynek mieszkań będzie mieć oferta banków. - Pod tym względem 2019 rok nie powinien być wyraźnie lepszy niż 2018. Pod wpływem rosnących kosztów banki mogą nawet zostać zmuszone do dalszego obniżenia oprocentowania depozytów (jak w przypadku podatku bankowego). Byłaby to dobra wiadomość dla deweloperów. Warto o tym pamiętać w kontekście powracającego tematu nowelizacji ustawy o Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, który może kosztować banki ok. 3 mld zł rocznie - mówi Bartosz Turek.

Analityk przypomina, że wzrost cen mieszkań wynika wprost ze wzrostu cen materiałów, kosztów robocizny i rosnących cen ziemi. Wzrosty cen działek mogą jednak wyhamować po uwolnieniu rynku ziemi rolnej w obszarach administracyjnych miast. - To pozwoli deweloperom pozyskiwać tańsze grunty. Może więc powstrzymać bardzo dynamiczne wzrosty cen mieszkań. Jeśli sytuacja się uspokoi, a depozytariusze wciąż nie będą mieli alternatywy dla swoich pieniędzy, deweloperzy nie powinni obawiać się nadmiernych problemów ze sprzedażą lokali, choć z drugiej strony nie ma co liczyć, że ich sprzedaż wróci do poziomów z 2017 roku - ocenia ekspert.

Według niego nadzieją deweloperów mogliby być też nabywcy posiłkujący się kredytem, których od początku 2017 roku wyraźnie przybywało. - Niestety, w tym przypadku końcówka 2018 roku dla wielu okazała się zimnym prysznicem. Popyt na kredyty mieszkaniowe spadł bez mała o 25 proc. licząc rok do roku. Było to najmocniejsze tąpnięcie od 2015 roku, od kiedy BIK publikuje odpowiednie dane, ale też pierwszy spadek od stycznia 2017 roku - wskazuje Bartosz Turek. - Jest jednak za wcześnie, aby odtrąbić już koniec hipotecznej hossy. Powody są dwa. Grudniowy wynik zaburzył efekt bazy – pod koniec 2017 roku do banków szerokim strumieniem płynęły wnioski kredytowe osób, które chciały skorzystać z ostatniej transzy pieniędzy w programie „Mieszkanie dla młodych". W ostatnim miesiącu 2018 roku tego efektu nie było. Z tylko tego powodu liczba złożonych wniosków kredytowych mogła spaść o ok. 30 proc. Gdyby usunąć z danych sprzed roku wnioski kredytowe, które dotyczyły kredytów z dopłatą, to mogłoby się okazać, że najświeższe dane o popycie na kredyt wciąż miałyby dodatnią dynamikę. To jednak nie tłumaczy faktu, że w grudniu 2018 roku złożono aż o 19 proc. wniosków kredytowych mniej niż w listopadzie. Wytłumaczeniem tego fenomenu jest za to fakt, że okres świąteczny i noworoczny to martwy okres dla banków. Instytucje finansowe pracowały w grudniu o jedną trzecią krócej niż w listopadzie, co w pełni tłumaczy spadek popytu na kredyt w ostatnim miesiącu ubiegłego roku. Wciąż jest więc za wcześnie, aby jednoznacznie ocenić czy mamy do czynienia z przesileniem na rynku kredytowym czy jedynie wypadkiem przy pracy.

Nie najlepsze dane płyną też z urzędu statystycznego. - Co miesiąc pokazuje jak dużo mieszkań zostało oddanych do użytku, budowę ilu mieszkań rozpoczęto oraz jak na jak wiele nowych budów pozwalają wydane decyzje administracyjne - wyjaśnia ekspert. - Warto zwracać uwagę szczególnie na te dwie ostatnie liczby, bo stanowią one w pewnym sensie wskaźniki wyprzedzające. Pokazują jak deweloperzy postrzegają perspektywy rozwoju rynku mieszkaniowego. Problem w tym, że dane są zaburzone zmianą metodologii badań, do której doszło na początku 2018 roku. W jej efekcie do danych dotyczących dokonań deweloperów dołączono też informacje o domach i mieszkaniach budowanych przez osoby indywidualne. Ważna jest tu deklaracja osoby fizycznej, że nieruchomości nie są budowane na własne potrzeby tylko na sprzedaż lub wynajem. Efekt jest taki, że aktualne dane mogą być zawyżone nawet o 10-20 proc.

Gdyby więc skorygować dane publikowane przez urząd o 15 proc., to, jak mówi Bartosz Turek, okaże się, że skala działalności prowadzonej przez deweloperów nie rośnie już z dwucyfrowym tempie, do czego przyzwyczaiły lata 2013 – 2017. - Liczba mieszkań, których budowa jest rozpoczynana i liczba uzyskiwanych pozwoleń wciąż rośnie, ale z co najwyżej kilkuprocentową dynamiką (rok do roku). Warto te dane bacznie obserwować, bo są dobrym barometrem kondycji rynku mieszkaniowego - mówi ekspert.

Na cztery symptomy przesilenia na rynku mieszkaniowym wskazuje Bartosz Turek, analityk Open Finance. - Po latach ciągłego bicia kolejnych rekordów rynek mieszkaniowy serwuje nam porcję mniej przyjemnych danych. Gorsza sprzedaż mieszkań czy mniejszy popyt na kredyty mogą sugerować przesilenie, choć wciąż są to tylko ostrzeżenia - mówi analityk.

Ale, jak podkreśla, mieszkania nadal drożeją i to w coraz szybszym tempie. - Najnowsze dane NBP sugerują, że za używane mieszkanie w dużych miastach trzeba płacić o ponad 9 proc. więcej niż rok temu. Niestety, dane te pochodzą z trzeciego kwartału 2018 roku, a na świeższe przyjdzie nam jeszcze poczekać ok. dwóch miesięcy - mówi Bartosz Turek. - Nie zmienia to faktu, że rok temu byliśmy świadkami prawie dwa razy wolniejszych wzrostów cen mieszkań. Wciąż więc jesteśmy świadkami bardzo silnego popytu na mieszkania, który przekłada się na rosnące ceny. Skąd więc w mediach znaleźć można tak liczne doniesienia sugerujące, że w 2019 roku nastąpi kres hossy mieszkaniowej? Powodem może być to, że z rynku nie napływają już tylko i wyłącznie dobre dane, do których przyzwyczailiśmy się przez ostatnie pięć - sześć lat.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nieruchomości
Rząd przyjął program tanich kredytów. Klienci już rezerwują odpowiednie mieszkania
Nieruchomości
Wielki recykling budynków nabiera tempa. Troska o środowisko czy o portfel?
Nieruchomości
Opada gorączka, ale nie chęci
Nieruchomości
Klienci czekają w blokach startowych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Nieruchomości
Kredyty mieszkaniowe: światełko w tunelu