Różnicę między obecną pensją lekarzy a obiecanymi przez ministra zdrowia 6,75 tys. zł pokryje NFZ – przewiduje projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych, który trafił do konsultacji publicznych. To oznacza, że pieniądze na podwyżki dla specjalistów, podobnie jak te na „zembalowe" dla pielęgniarek, będą pochodzić z NFZ-owskiego budżetu na świadczenia zdrowotne, ale będą „znaczone" – dyrektorzy szpitali nie będą mogli ich przeznaczyć na nic innego.
Resort zdrowia obliczył, że mniej niż 6,75 tys. zł na etacie zarabia dziś 21,9 tys. lekarzy, co stanowi 87,5 proc. wszystkich korzystających z tej formy zatrudnienia.
Jak czytamy w ocenie skutków regulacji, koszty zostaną pokryte ze zwiększonej wyceny świadczeń. W 2018 r. podwyżki będą kosztować 237,98 mln zł, a w 2019 r. 475,96 mln zł.
Po co wiązać specjalistę tylko z jednym szpitalem? Ustawodawca tłumaczy, że ułatwi to całodobowe udzielanie świadczeń. Pojawiają się jednak głosy, że będzie dokładnie odwrotnie – spowoduje, że mniejsze placówki, w których specjaliści dorabiali na dyżurach, nie znajdą chętnych do pracy i będą musiały zamykać oddziały.
Nowela przewiduje też podwyżki dla rezydentów. Odbywający specjalizację w dziedzinie uznanej za zwykłą (np. dermatologia) dostanie 600 zł więcej, a w dziedzinie priorytetowej (np. medycyna rodzinna, pediatria, psychiatria, interna) – 700 zł więcej. Warunkiem otrzymania podwyżki, podobnie jak w przypadku specjalistów, będzie podpisanie lojalki. Lekarz będzie musiał przepracować w kraju dwa lata z pięciu następujących po zakończeniu specjalizacji.