Raczej nieświadomości. Postawa i metoda artystyczna Becketta jest z gruntu kartezjańska. Polega na redukcji. Beckett zaczyna od oczyszczenia przedpola. Odrzuca stopniowo wszystko, co wie pośrednio – przez trwającą już parę tysięcy lat kulturę jako źródło niezliczonych mitów, fantazji i przekonań, słowem całą sferę niepewności. I próbuje odnaleźć jakiś dziewiczy punkt wyjścia, na którym mógłby się oprzeć i zacząć samowiedzę od początku. Tym punktem okazuje się potrzeba ekspresji ludzkiej jaźni, zamkniętej w „pudełku" czaszki. Jaźń nie posiada własnych narzędzi ekspresji – nie ma głosu ani ust, ani innych środków wyrazu – uruchamia więc mechanizm pośredni, jakim jest język oparty na dźwiękach, wytwarzanych przez struny głosowe i formowanych przez narządy artykulacji. Taki język jednak z natury rzeczy przekłamuje prawdę podmiotu, a w każdym razie ją zniekształca. Zwracał na to uwagę Mickiewicz w swojej słynnej frazie „Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie", Beckett jednak uczynił z tej sprawy archimedesowy punkt swojej literatury. Cała jego twórczość wywodzi się z tego jednego odkrycia czy stwierdzenia, które uznał za kluczowe dla ludzkiej cywilizacji. Jako że zrodziła się ona właśnie wraz z językiem. Nie bez przyczyny jedna z Ewangelii zaczyna się od pamiętnego zdania „Na początku było Słowo". Beckett powiedział też kiedyś: „Napisałem to wszystko, gdy zdałem sobie sprawę z własnej głupoty". Przez głupotę rozumiał jednak nie niewiedzę czy ignorancję, lecz przeciwnie – wiedzę, która była niepewna, czy jeszcze ściślej: bezkrytyczną wiarę w ową wiedzę.
Jeśli język jest narzędziem ułomnym, to jakie mamy inne możliwości, by dotrzeć do prawdy? A może z językiem jest jak z demokracją ze słynnego powiedzenia Churchilla: to system najgorszy, ale nie wymyślono lepszego?
Oczywiście, poza językiem niemożliwy jest jakikolwiek namysł nad światem i sytuacją człowieka. Jesteśmy uwikłani w język w sposób być może zmienny (podlegający jakiejś ewolucji), ale nieodwracalny. Pisał o tym Wittgenstein w swoim "Traktacie logiczno-filozoficznym" w słynnym zdaniu: „Granice mego języka wyznaczają granice mego świata". Inaczej mówiąc, wstąpiwszy na drogę logosu – takiego, jaki jest nam znany, czyli ludzkiej mowy – jesteśmy na niego skazani. I żeby cokolwiek odkłamać czy zacząć wszystko od początku, musimy posłużyć się właśnie tym narzędziem, które podejrzewamy o falsyfikację rzeczywistości. Przypomina to błędne koło. Ale wola przezwyciężenia dręczącego chaosu jest silniejsza niż przekonanie, że jest to działanie daremne. Beckett wyraził to w swojej późnej prozie pt. „Hej na dno", w genialnej formule, która stała się szybko skrzydlatą frazą. Brzmi ona: „Wciąż próby. Wciąż chybione. Trudno. Spróbować jeszcze raz. Chybić jeszcze raz. Chybić lepiej".
Beckett zdał sobie sprawę, że za pomocą języka nie zburzy niczego, co powstało za sprawą języka; że gdyby podjął taki trud, zakwestionowałby nieuchronnie własne działanie i jego efekty. Dlatego też wybrał inny cel, a mianowicie: uprzytomnić sobie tę sprzeczność. Uświadomić człowiekowi, „gdzie" i „jak" jest – wskutek bycia-w-języku. To znaczy, że jest w potrzasku. O tym mówi m.in. sztuka „Nie ja" – ów szalony, 15-minutowy monolog ledwo widocznych Ust w bezbrzeżnej ciemności.
Jeśli tak, to można w tym wypadku mówić o paradoksie podwójnym, bo decydując się na uprawianie literatury, decydujemy się zawsze na jakąś konwencję. Ostatecznie można przedstawiać swoje poglądy i wizję świata w formie dyskursywnej, na przykład w esejach. Lecz Beckett wybrał sztukę. Czy dlatego, że pojmował ją na sposób modernistyczny? Uważał, że tekst literacki mówi często więcej, niż wie autor?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. On nie komentował swojego pisarstwa w tych kategoriach. Zaczął od esejów – o Joysie i Prouście – ale wkrótce potem, mając 24–25 lat zaczął pisać prozę i wiersze, a z czasem dramaty. Nie wyjaśnił dlaczego. Nie czynił wyznań filozoficzno-estetycznych. Można powiedzieć – parafrazując słowa pamiętnej piosenki – pisał, bo musiał. A gdy pod koniec życia zapytano go, dlaczego to robi – w głośnej ankiecie pisma „Liberation" – z wszystkich respondentów odpowiedział najkrócej, jak to możliwe: Bon qu'a ça, czyli: „Bo niczego innego nie umiem".