Jakie cele chce osiągnąć Rosja w czasie ukraińskich wyborów?
Ołeksij Melnyk: Od samego początku kampanii wyborczej Kreml doskonale rozumiał, że szanse prorosyjskich kandydatów są bliskie zera. Najpoważniejszy z nich, Jurij Bojko, zajmuje czwarte–piąte miejsce w przedwyborczych rankingach. Istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że wejdzie do drugiej tury.
Dlatego Kreml nastawił się na działania prowadzące do dyskredytacji wyborów i odebrania legitymizacji kolejnemu prezydentowi. Temu służy m.in. projekt uchwały rosyjskiego parlamentu (który będzie rozpatrywany już po pierwszej turze) o nieuznawaniu ich wyników, nieustająca kampania w cyberprzestrzeni. Ale też to, co my nazywamy kinetyką – przygotowania do zamachów terrorystycznych mających na celu wywołanie chaosu. Ostatnio nasze służby specjalne informowały o próbach destabilizowania w taki sposób sytuacji w Charkowie.
Ale jednak znany ukraiński polityk Wiktor Medwedczuk twierdzi, że „obecnie zaczyna się pierwszy etap powrotu Ukrainy na łono Rosji".
Cóż, Medwedczuk to kum Putina (rosyjski prezydent jest ojcem chrzestnym jego córki). To, że jako ukraiński polityk okazuje sympatię Rosji, nie jest straszne. Znacznie gorzej, że sympatyzuje z Putinem. Może liczyć na część naszego społeczeństwa mającą do 15 proc. w całym kraju (w poszczególnych regionach do 30–40 proc.). To ludzie, którzy sądzą, że Ukraina nie może istnieć bez Rosji, całkowicie odmiennie oceniają obecny konflikt, jego przyczyny, rolę i miejsce w nim Rosji. Ale szanse politycznej siły budowanej na sympatiach tej grupy społecznej są niezbyt duże.