Wedle najnowszych danych z egzekucji z wynagrodzenia za pracę, czyli największego źródła ściągalności długów, w tym np. alimentów, komornicy w pierwszym półroczu 2020 r. odzyskali nieco ponad 900 milionów zł. A to o 30 proc. mniej niż w pierwszym półroczu 2019 r., kiedy z tego źródła uzyskali dla wierzycieli 1,3 miliarda zł.
Jeszcze gorzej wygląda egzekucja z nieruchomości. Tu, poza bezpośrednim oddziaływaniem epidemii, znaczenie miał zakaz egzekucji z lokali mieszkalnych wydany ze względu na ochronę lokatorów. Wydajność tych egzekucji spadła o ponad 50 proc. O ile w pierwszym półroczu 2019 r. zlicytowano 3662 nieruchomości, o tyle w pierwszym półroczu 2020 r. tylko 1771.
Czytaj też: Komornicy: epidemia koronawirusa i kampania samorządu komorniczego mogą się odbić na egzekucji długów
Trzeba dodać, że epidemia i związane z nią ograniczenia zaczęły się nie 1 stycznia 2020 r., ale od połowy marca, kiedy część czynności komorniczych i sądów egzekucyjnych została zawieszona i trwało to dwa–trzy miesiące. Ale to jeszcze bardziej pokazuje skalę spadku. I chociaż na początku lata kancelarie komornicze i sądy zaczęły wracać do tradycyjnych zajęć, obsługi interesantów, czyli wierzycieli i dłużników, oczywiście przy zachowaniu wymogów sanitarnych i w większym stopniu z wykorzystaniem elektroniki, nie uchroniło to – jak pokazują dane – egzekucji komorniczej od głębokiego kryzysu.
Przyczyną spadku ściągalności długów z pensji było wprowadzenie trudnych do interpretacji i mogących prowadzić do nadużyć (ze strony pracodawców i dłużników) regulacji prawnych umożliwiających zwiększenie kwoty wolnej od egzekucji w zależności od posiadanych na utrzymaniu członków rodziny. Nic dziwnego, że w tym wypadku spadek ściągalności długów był szczególnie wysoki.