Oto bowiem okazało się, że najwięksi zwolennicy tolerancji, otwartości i liberalizmu robili od kilku dni wszystko, by ośmieszyć odmawiających różaniec katolików, jeśli już nie wprost ich obrazić. „Do granic absurdu", kuriozum, zabobon, cyrk, szopka, żenada – to bardziej kulturalne z komentarzy.

Krytycy dopatrywali się w akcji nawet wątków politycznych, a szczególnie antyislamskich. Potrzeba jednak bardzo dużo złej woli, by tak odczytać intencję „Różańca do granic", którego pomysł był prosty – w Święto Matki Bożej Różańcowej stanąć na granicach Polski i objąć nasz kraj, ale także cały świat, modlitwą o zbawienie i pokój.

Skąd więc taki atak? Chodzi o próbę sił z religią jako taką. Katolicyzm jest tolerowany przez środowiska liberalno-lewicowe, ale tylko pod pewnymi warunkami. Prywatnie ktoś tam może mieć jakieś przekonania, nie ma sprawy. Ale okazywać je publicznie? Modlić się publicznie, w dodatku na granicach? Nie, tego zwolennicy postępu nie mogli już tolerować. Tolerować można inne religie i rozmaite punkty widzenia, ale własny, polski katolicyzm jest, jak się okazało, zbyt obciachowy. Otwartość, owszem, ale na wszystko inne. Tym jednak, którzy chcą publicznie odmawiać różaniec za pomyślność naszej ojczyzny, za pokój, progresiści mówią stanowcze „nie". I postanowili im wypowiedzieć wojnę. I tak „Różaniec do granic" ujawnił, że hipokryzja postępowców nie ma granic.