Prezes NBP: inflacji by nie było, gdyby nie UE

Nie grozi nam w Polsce nadmierna inflacja, wręcz przeciwnie – uważa prezes Adam Glapiński.

Publikacja: 17.01.2021 21:00

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński

Foto: materiały prasowe

Indeks cen konsumpcyjnych, główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w grudniu o 2,4 proc. r./r., po 3 proc. w listopadzie. To nieco więcej, niż szacował wstępnie GUS, ale najmniej od maja 2019 r. Jeszcze na początku 2020 inflacja przekraczała 4,5 proc.

Podczas piątkowej telekonferencji prezes NBP prof. Adam Glapiński, mówił, że „od początku 2020 r. inflacja obniżyła się prawie dwukrotnie. Teraz jest w pełni zgodna z celem NBP, nawet nieco poniżej". Bank ma za zadanie utrzymywanie wzrostu CPI na poziomie 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. To, że przez ponad rok inflacja przekraczała cel, prezes NBP zrzucił na karby czynników regulacyjnych, głównie podwyżek cen prądu i wywozu śmieci. Pierwszy z nich, jak zaznaczył, to wina regulacji UE. „Gdyby nie te nieszczęsne regulacje unijne dotyczące ekologii i źródeł energii, które niestety w Polsce są oparte na węglu i przez jakiś czas muszą być oparte na węglu (...), to inflacji by w Polsce nie było. Gdybyśmy nie byli członkiem UE, to mielibyśmy tanią energię" – mówił. Z kolei za wzrost cen odbioru śmieci, który przekraczał w ub.r. 50 proc. rocznie, prezes NBP wini zagraniczne firmy działające na niekonkurencyjnym rynku.

W ocenie prof. Glapińskiego w przewidywalnej przyszłości należy oczekiwać spadku inflacji, głównie tzw. inflacji bazowej, nieobejmującej cen energii i żywności, na którą krajowa polityka pieniężna ma większy wpływ. – Nie rozumiem, skąd ogromne zaniepokojenie obserwatorów rzekomą groźbą wybuchu inflacji. Żadne dane tego nie potwierdzają. Ani perspektywy rozwoju gospodarczego, ani kształtowanie się cen światowych, ani dynamika płac i kształtowanie się sytuacji wewnętrznej. Jest wprost przeciwnie: zaniepokojenie może budzić przeciwny trend – mówił prezes NBP. Z tego powodu w jego ocenie dyskusja o konieczności podwyżki stóp procentowych jest abstrakcyjna. Takiej zmiany nie należy oczekiwać co najmniej przez dwa lata.

Prof. Glapiński nie wyklucza natomiast obniżki stóp, przy czym w jego ocenie główna stopa NBP, która od maja wynosi 0,1 proc., mogłaby znaleźć się nawet poniżej zera. Z jego wypowiedzi wynika jednak, że poprzeczka dla takiego łagodzenia polityki pieniężnej jest zawieszona wysoko. – Musiałoby dojść do radykalnego pogorszenia sytuacji gospodarczej. To mało prawdopodobne. My zakładamy poprawę koniunktury w 2021 r. – tłumaczył.

Możliwość obniżki stóp w I kwartale br. prof. Glapiński po raz pierwszy sygnalizował w opublikowanym w grudniu fragmencie wywiadu dla „Obserwatora Finansowego". Analitycy odbierali to jako chęć wzmocnienia skuteczności prowadzonych wówczas przez NBP interwencji na rynku walut w celu osłabienia złotego. W pełnej wersji rozmowy, która ukazała się już w styczniu, ewentualna obniżka stóp pojawiała się już w innym kontekście. Prof. Glapiński uzależniał ją od rozwoju sytuacji epidemicznej i jej wpływu na gospodarkę.

Podczas piątkowego wystąpienia prezes zapewnił, że NBP nie prowadzi „polityki słabego złotego". Jak przekonywał, grudniowe interwencje, pierwsze od 2010 r., miały zapobiec presji na umocnienie polskiej waluty, która pojawiła się w październiku, zagrażając ożywieniu gospodarki. – To, że sytuacja eksporterów jest obecnie dobra, nie oznacza, że nie może się pogorszyć. To nam właśnie groziło. Groziła nam niepowstrzymana aprecjacja złotego, której interwencje NBP zapobiegły – tłumaczył. Odciął się od wypowiedzi niektórych członków RPP, które sugerowały, że NBP będzie dążył do utrzymania kursu euro powyżej 4,50 zł. Kolejne interwencje, choć NBP jest na nie przygotowany, w najbliższym czasie nie będą w jego ocenie potrzebne.

Telekonferencja prof. Glapińskiego miała dużą wagę, bo od początku pandemii brak comiesięcznych konferencji po posiedzeniach RPP, a wywiad dla „Obserwatora Finansowego" sprowokował wiele pytań o intencje NBP. W trakcie konferencji prezes ujawnił plany na przyszłość. Broniąc decyzji o wprowadzeniu do obiegu w 2017 r. banknotu 500 zł, tłumaczył, że to kwestia wygody przechowywania gotówki, a w przyszłości potrzebny będzie też banknot 1000 zł. W tym kontekście wyraził nadzieję, że to on w kolejnej kadencji będzie mógł taką decyzję podjąć. Prof. Glapiński zadeklarował także, że dopóki on kieruje NBP, dopóty Polska nie zrezygnuje ze złotego na rzecz euro.

Indeks cen konsumpcyjnych, główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w grudniu o 2,4 proc. r./r., po 3 proc. w listopadzie. To nieco więcej, niż szacował wstępnie GUS, ale najmniej od maja 2019 r. Jeszcze na początku 2020 inflacja przekraczała 4,5 proc.

Podczas piątkowej telekonferencji prezes NBP prof. Adam Glapiński, mówił, że „od początku 2020 r. inflacja obniżyła się prawie dwukrotnie. Teraz jest w pełni zgodna z celem NBP, nawet nieco poniżej". Bank ma za zadanie utrzymywanie wzrostu CPI na poziomie 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. To, że przez ponad rok inflacja przekraczała cel, prezes NBP zrzucił na karby czynników regulacyjnych, głównie podwyżek cen prądu i wywozu śmieci. Pierwszy z nich, jak zaznaczył, to wina regulacji UE. „Gdyby nie te nieszczęsne regulacje unijne dotyczące ekologii i źródeł energii, które niestety w Polsce są oparte na węglu i przez jakiś czas muszą być oparte na węglu (...), to inflacji by w Polsce nie było. Gdybyśmy nie byli członkiem UE, to mielibyśmy tanią energię" – mówił. Z kolei za wzrost cen odbioru śmieci, który przekraczał w ub.r. 50 proc. rocznie, prezes NBP wini zagraniczne firmy działające na niekonkurencyjnym rynku.

Gospodarka
Norweski fundusz: ponad miliard euro/dolarów zysku dziennie
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Gospodarka
Pozytywne sygnały z niemieckiej gospodarki
Gospodarka
Ban na szybkie pociągi i hotele za niespłacane długi
Gospodarka
Polska rozwija się tak, jakby kryzysów nie było
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Gospodarka
prof. Agnieszka Chłoń-Domińczak: Im starsze społeczeństwo, tym więcej trzeba pieniędzy na zdrowie