„Carol”: Filmowa uczta czy nuda

Sześciokrotnie nominowana do Oscara „Carol” wchodzi jutro do kin, a recenzentki „Rz” oceniają ją skrajnie.

Aktualizacja: 03.03.2016 09:00 Publikacja: 02.03.2016 17:07

Foto: Gutek Film

Pro: Barbara Hollender

To interesujący film o dusznym świecie, w którym człowiek wyłamujący się z ogólnie przyjętych norm traktowany jest jak zagrożenie, upokarzany i pozbawiany prawa do bycia sobą.

Tytułowa bohaterka filmu Todda Haynesa, osoba z wyższych sfer, zamożna matka kilkuletniej córki, jest w trakcie rozwodu z mężem bankierem. Od lat utrzymuje bliskie kontakty z inną kobietą, choć ten związek zdążył już zamienić się w przyjaźń. Mąż przymyka na to oko, ale ona nie chce już żyć w niezgodzie z samą sobą. Kupując w nowojorskim domu handlowym prezenty pod choinkę, zwraca uwagę na młodą ekspedientkę. Jest zafascynowana jej delikatną urodą. Z kolei dziewczyna nie może oprzeć się sile atrakcyjnej, pewnej siebie klientki. Dzieli je wszystko: pozycja społeczna, wiek, doświadczenie, charakter. Carol jest pewną siebie, władczą kobietą w typie femme fatale. Therese – skromną 20-latką, potrafiącą marzyć, ale niewidzącą przed sobą perspektyw.

A jednak zbliżają się do siebie. Carol żywi się świeżością Therese. Therese dostaje od Carol luksusowy aparat fotograficzny i zaczyna wierzyć, że jej marzenia o pracy fotografa mogą się spełnić, że może przestać być szarą myszką. Obie są sobą zauroczone, rodzi się między nimi pożądanie, może powoli również uczucie. Ale ten niedozwolony romans wykorzystuje mąż Carol, by pozbawić ją prawa opieki nad dzieckiem. Bo wszystko toczy się w Ameryce lat 50., gdzie homoseksualizm nie jest akceptowany.

„Carol" to ekranizacja powieści „The Price of Salt" Patricii Highsmith. Przed dekadą weneckiego Złotego Lwa zdobył film „Tajemnice Brokeback Mountain" o zakazanym uczuciu, jakie połączyło dwóch kowbojów na początku lat 60. Ang Lee w bardzo subtelny sposób pokazał najpierw bunt, chęć ucieczki do „normalnego" życia, nawet poczucie zbrukania, które odczuwa jeden z bohaterów. A wreszcie pogodzenie się z tym, co wydaje się nieuchronne i staje się prawdziwą wartością w życiu.

Haynes kładzie akcent gdzie indziej. Jego bohaterki nie toczą walki wewnętrznej. Ich przygoda zamienia się w uczucie, przed którym się nie bronią. Tyle że Carol ma do stracenia zbyt dużo: własne dziecko. Z femme fatale zmienia się w ofiarę nietolerancyjnego systemu. „Carol" to opowieść o Ameryce lat 50. Dusznej, nietolerującej inności. Stojącej na straży „moralności", pilnującej swoich purytańskich wartości. O systemie, który terroryzuje obywateli, wchodzi w ich prywatność, narzucając im „jedyne słuszne" zachowania i sposoby na życie.

Film Haynesa jest filmową ucztą. Fantastyczne zdjęcia Eda Lachmana, scenografia Judy Becker, kostiumy Sandy Powell, dwie znakomite kreacje aktorskie: Cate Blanchett i Rooney Mary. Wyczarowana przez ekipę filmu Ameryka lat 50. budzi nostalgię. Ale reżyser nie pozwala sobie na sentymentalizm. W przepięknej otoczce tym silniej uderza bezwzględność tego świata. Mocne kino.

Kontra: Małgorzata Piwowar

W opowieści wyreżyserowanej przez Todda Haynesa najbardziej dotkliwy jest brak... duszy. Reszta w filmie została skrojona na miarę – scenariusz, reżyseria, scenografia i aktorstwo.

Właściwie dość łatwo sobie wyobrazić historię tego filmu: powstał jako precyzyjnie skonstruowany projekt mający się dobrze sprzedać. Jego autorzy znają zasady przyrządzania takiego towaru, który nie tylko spodoba się publiczności, ale może też konkurować o Oscary (miał sześć nominacji, w tym dwie dla dwóch głównych bohaterek historii – Cate Blanchett i Rooney Mary), a do tego „Carol" nie kryje aspiracji do kina artystycznego.

Wszystko więc składa się tu według sprawdzonego przepisu: melodramat z wątkiem „na czasie", lubiani aktorzy, przyjemna dla oczu scenografia stwarzająca klimat – zwłaszcza gdy wiadomo, że taki koncept już się kiedyś sprawdził.

Todd Haynes już bowiem dość podobne dzieło spreparował i wyreżyserował, a było to „Daleko od nieba" (2002). Tamta historia także działa się w latach 50. ubiegłego wieku i także dotyczyła skomplikowanej relacji między dwojgiem ludzi. Pani domu dowiedziała się, że jej mąż jest homoseksualistą, i w rezultacie nawiązała bliską relację z mężczyzną czarnoskórym, co w tamtym czasie było źle widziane.

W przypadku „Carol" mamy ten sam czas lat 50., tyle że tutaj do czynienia mamy z miłosną relacją między dwiema kobietami – ledwie pełnoletnią oraz zdecydowanie od niej starszą żoną i matką. Ma być delikatnie, romantycznie, tragicznie i nostalgicznie. Ale nie jest.

Tytułowa Carol grana przez porządnie zbudowaną Cate Blanchett, choć świetnie i stylowo ubrana, wygląda jak harpia przy delikatnej i kruchej Therese, w którą wcieliła się Rooney Mara. Carol ani przez chwilę nie sprawia wrażenia kobiety tracącej głowę dla młodej znajomej. Raczej manipuluje nią i ma tyle przewag, że uczucia pozostają na dalszym planie. W dodatku racje dość słabo emocjonalnie się równoważą. Mąż jest obły, nieco nachalny, a przy tym „plastikowy". Rozterki głównej bohaterki stającej przed wyborem: kilkuletnia córeczka czy nastoletnia kochanka, brzmią mało przekonująco, bo Cate Blanchett sprawia wrażenie aktorki skoncentrowanej przede wszystkim na sobie i pragnącej dobrze wyglądać w atrakcyjnych kostiumach.

W tej sytuacji zamiast miłości mamy miłostkę pokazaną bardziej jako kaprys bogatej pani. A najważniejszy, dramatyczny aspekt skłonności kobiety ku kobiecie, wykluczającej miłości nieaprobowanej przez męża i społeczeństwo, traci swą potencjalną siłę emocjonalną i schodzi na dalszy plan. W sumie wszystko to jest jakieś teatralne i nieprawdziwe.

W „Carol" dostaliśmy zatem dość nudną opowiastkę obyczajową, która niestety nie wzbudza zbyt wielu przeżyć ani chęci utożsamienia się z bohaterami – i to mimo że jest porządnie zrealizowana.

Cóż, kalkulowanie w sztuce nie zawsze przynosi spodziewany efekt.

Pro: Barbara Hollender

To interesujący film o dusznym świecie, w którym człowiek wyłamujący się z ogólnie przyjętych norm traktowany jest jak zagrożenie, upokarzany i pozbawiany prawa do bycia sobą.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Festiwal Mastercard OFF CAMERA. Patrick Wilson z nagrodą „Pod prąd”
Film
Nie żyje reżyser Laurent Cantet. Miał 63 lata
Film
Mastercard OFF CAMERA: „Dyrygent” – pokaz specjalny z udziałem Andrzeja Seweryna
Film
Patrick Wilson, Stephen Fry, laureaci Oscarów – goście specjalni i gwiazdy na Mastercard OFF CAMERA 2024
Film
Drag queen i nie tylko. Dokument o Andrzeju Sewerynie