Mamy za sobą dobry rok dla kina. Spośród pięciu filmów nominowanych w tym roku do Złotych Globów wygrać mógł właściwie każdy. Co ciekawe, wygrał film, którego szanse oceniano stosunkowo najniżej - „1917” Sama Mendesa. Kino batalistyczne, w którym dwaj angielscy szeregowcy muszą się w czasie I wojny światowej przedrzeć przez linię wroga, by dostarczyć rozkaz odwołujący atak. Od powodzenia ich akcji zależy uniknięcie masakry ponad półtora tysiąca żołnierzy.
Ten werdykt był pewnego rodzaju zaskoczeniem, bo najczęściej do zwycięstwa typowano „Irishmana”. Mieszkający w Los Angeles zagraniczni krytycy mają słabość do Scorsese, a tym razem wrócił on na dodatek do swoich ulubionych aktorów takich jak Robert DeNiro i Al Pacino. I zrobił film, w którym wątki gangsterskie przeplatają się z refleksją na temat przemijania, sumienia, rozliczeń z życiem.
Film Mendesa wygrał z „Dwoma papieżami”, w których Fernando Meirelles przedstawił historię trudnej przyjaźni ludzi o odmiennych poglądach – Josepha Ratzingera (Benedykta XIV) i Jorge Bergoglio (Franciszka). Przepadła też w ostatecznym głosowaniu wspaniała „Historia małżeńska” - opowieść o rozpadzie związku dwojga ludzi, którzy pasują do siebie i kochają się, ale pośpiech, rutyna, ambicje tak się między nich wdzierają, że przestają zauważać drugą osobę i jej potrzeby. I wreszcie padł na ostatniej prostej znakomity „Joker” - gorzka refleksja na temat współczesnej kultury masowej, której bohaterem jest człowiek udręczony przez umysłową chorobę, samotność i obojętność ludzi.
Nie było już niespodzianki w kategorii najlepszej komedii/musicalu. Tu Złoty Glob przypadł ulubieńcowi członków Stowarzyszenia „Dawno temu... w Hollywood” Quentina Tarantino. Tarantino dostał też nagrodę za najlepszy scenariusz.
Natomiast za najlepszego reżysera mijającego roku krytycy uznali konsekwentnie Sama Mendesa, twórcę „1917”.