Terminal LNG umożliwiający import gazu drogą morską, znacząco poprawiający bezpieczeństwo energetyczne kraju, rozpocznie na dobre działalność w drugim kwartale przyszłego roku. Otwartą kwestią pozostaje jednak pokrycie kosztów jego działalności w sytuacji, gdy szanse na jego pełne wykorzystanie są niewielkie.
Mówił o tym wczoraj na spotkaniu z dziennikarzami prezes Gaz-Systemu, spółki nadzorującej budowę gazoportu i odpowiedzialnej za system gazowniczy w kraju. Zdaniem Jana Chadama trzeba znaleźć takie rozwiązanie, dzięki któremu cena usługi regazyfikacyjnej w terminalu w Świnoujściu „będzie akceptowalna i atrakcyjna dla jego użytkowników".
W praktyce oznacza to, że opłaty obciążające firmy za korzystanie z gazoportu nie powinny ich zniechęcać, ale raczej do tego zachęcać. Jak dotąd spółka Polskie LNG (odpowiedzialna za budowę terminalu) ma tylko jednego pewnego klienta – Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, które będzie sprowadzać gaz z Kataru. Ale kontrakt PGNiG z Qatargas opiewający ma dostawy ok. 1,5 mld m sześc. gazu rocznie w porównaniu z możliwościami gazoportu (czyli 5 mld m sześc.) ma ograniczone znaczenie, choć zarząd PGNiG nie wyklucza zwiększenia importu LNG.
Jeśli PGNiG będzie jedynym korzystającym z terminalu, to w praktyce nawet 2/3 jego możliwości nie będzie wykorzystywane. I wszystko na to wskazuje, przynajmniej na początku działalności.
Chadam przypomniał, że w innych krajach, które mają gazoporty, też przyjęto rozwiązania zmniejszające koszty ich działania. Właściciele terminali byli w podobnej sytuacji jak polskie LNG – częściowego wykorzystania mocy.