Dżihadyści wykorzystują chaos w kraju, który powstał po obaleniu cztery lata temu dyktatora Muammara Kaddafiego. Ironią losu jest to, że Kaddafi, który przestrzegał przed tym, że bez niego kraj wpadnie w ręce radykalnych islamistów, pochodził z Syrty i tam do ostatnich chwil swojego życia miał największe poparcie. Nieliczni wierni jego pamięci bojownicy uczestniczyli w bitwie rozpoczętej na wiosną tego roku o Syrtę z tzw. Państwem Islamskim, a taki sam cel jak oni miały liczniejsze oddziały uznające zwierzchność obecnego rządu w Trypolisie, w których szeregach są i ludzie powiązani niegdyś z Al-Kaidą. Bojownicy Daeszu wygrali z tym egzotycznym sojuszem. I od ponad dwóch miesięcy kontrolują praktycznie nie tylko całą 80-tysięczną Syrtę, ale i okolice – około 200 km wybrzeża Morza Śródziemnego. Pojawiły się złowrogie informacje, że w bazie lotniczej pod Syrtą, największej w kraju, trwają przygotowania samolotów wojskowych, rosyjskich Su-22 i czeskich L-39 Albatros, do ataków samobójczych.
Do Daeszu należy także 150-tysięczna Derna na wschodzie, ale to już jest mniej zaskakujące. To od dawna bastion fundamentalistów, z żadnego innego miasta w całym świecie arabskim nie wyruszyło na wojnę przeciwko Amerykanom do Iraku tak wielu bojowników, proporcjonalnie do liczby mieszkańców. I działo się to w czasach, gdy wydawało się, że Kaddafi jest nie do obalenia i całkowicie kontroluje kraj. Teraz w szeregach tzw. Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku walczy – jak szacuje londyńskie Międzynarodowe Centrum Badań nad Radykalizmem i Przemocą Polityczną (ICSR) – około 600 Libijczyków. A w Libii Daesz ma od 2000-3000 bojowników – to z kolei dane ze wspomnianego raportu ONZ sprzed kilku dni. Nie jest to dużo jak na tak rozległy kraj, dlatego jeżeli dwa konkurujące ze sobą rządy się dogadają, mogą sobie z nimi poradzić przy pomocy Włochów i może także Francuzów, którzy w piątek rozpoczęli loty rozpoznawcze nad Syrtą.
Brytyjski „Guardian" pisze, że trwają przygotowania sił NATO do ewentualniej interwencji. - Nie mamy dużo czasu i nie chcemy go dawać Daeszowi – powiedział włoski minister spraw zagranicznych Paolo Gentiloni przemawiając w ostatnią środę w Senacie w Rzymie. I dodał, że 13 grudnia we włoskiej stolicy odbędzie się międzynarodowe spotkanie, którego celem jest pogodzenie rządu w Trypolisie z rządem w Tobruku. I rozpoczęcie wspólnej walki z tzw. Państwem Islamskim.
Niepokój Włochów jest zrozumiały. Z Syrty do wybrzeży Sycylii jest niewiele więcej niż 600 km, jeszcze bliżej zaś na najbardziej na południe wysuniętą włoską wyspę Lampedusę, od dawna znaną jako cel niebezpiecznych przepraw morskich imigrantów z Afryki. Agencja Reuters napisała, że rządy państw unijnych obawiają się, że bojownicy tzw. Państwa Islamskiego mogą próbować się przedostać z Libii tradycyjnym szlakiem przez Morze Śródziemne do Europy podając się za uchodźców.
Libijski Daesz stanowi też zagrożenie dla sąsiadów. Przez słabo kontrolowaną granicę przedostali się tu na szkolenie tunezyjscy terroryści, którzy dokonali najbardziej spektakularnych zamachów w Tunezji w tym roku – na turystów w stołecznym muzeum Bardo i na plaży w Susie.
Gdy w lutym 2011 roku we wschodniej Libii wybuchła rewolucja przeciwko Muammarowi Kaddafiemu, skrajni fundamentaliści nie rzucali się w oczy. Tak jak we wszystkich arabskich rewolucjach i tu przewodzili na początku młodzi ludzie, oficjalnie domagający się demokracji w stylu zachodnim. Tak było i w Bengazi, stolicy antykaddafowskiego buntu, dokąd przyjechali licznie dziennikarze zagraniczni. Nie odwiedzali natomiast Derny, choć mijali ją po drodze od granicy egipskiej. Tam już wówczas dżihadyści szykowali się do przejęcia kontroli nad miastem. We wrześniu następnego roku zaś zaatakowali konsulat amerkański w Bengazi i zabili przebywającego tam z wizytą ambasadora. Dokonała tego organizacja, która (a przynajmniej jej znaczna część) w tym roku związała się z tzw. Państwem Islamskim.