Kryzys wodny w Polsce – niedostrzegane zagrożenie

Trzeba pilnie przebudować polski system zarządzania bezpieczeństwem wodnym.

Publikacja: 19.03.2019 19:00

 

Na początek kilka faktów, z którymi musimy się zmierzyć. W Polsce łączna objętość wody zmagazynowanej w zbiornikach retencyjnych stanowi niespełna 6 proc. objętości średniego rocznego odpływu rzek. Jest to jedynie połowa średniej wartości europejskiej oraz połowa wartości tego, co uważane jest za konieczne do zapewnienia strategicznego zasobu na wypadek katastrofy.

Jeśli przyjmiemy, że nasza wanna w łazience to Polska, zgromadzona w niej woda to wszystkie polskie rzeki, a odpływ to nasz kochany Bałtyk, to z pełnej wanny do Bałtyku trafi 94 proc. wody słodkiej. I bezpowrotnie ją stracimy, bo stanie się słona. Te 6 proc. wody, która została na dnie wanny, to nasze zdolności magazynowania wody słodkiej.

Dla porównania Hiszpanie, którzy magazynują 45 proc. wody, wciąż mają ogłoszony kryzys wodny. Wniosek? Niedobory wody w Polsce i postępujący kryzys wodny powinien być jednym z najważniejszych priorytetów dla rządzących, bo bez wody zagrożony będzie byt mieszkańców Polski a przy cyklicznych niedoborach wody zagrożone będą polskie lasy i polskie rolnictwo. Coraz częstsze będą susze i pożary lasów, a kornik drukarz dobierze się do wszystkich drzew o płytkim systemie korzeniowym, bo zwyczajnie zaczną usychać.

Polski step

Jeśli do tego czarnego scenariusza dodamy model wzrostu temperatur dla Polski i naszego regionu do 2100 roku opracowany przez NASA, to już się robi bardzo nieprzyjemnie. Temperatury będą rosnąć, a wody będzie coraz mniej. To nie scenariusz filmu katastroficznego, który dotknie przyszłych pokoleń, ale rzeczywistość. Nie dostrzegamy jej, chociaż Polska już stepowieje. Łódzkie jest jednym z najbardziej zagrożonych brakiem wody regionów, mamy ponad 60 miejscowości okresowo pozbawionych wody, a sceptykom polecam wycieczkę na Pojezierze Gnieźnieńskie, gdzie jeziora utraciły 30 proc. wody, a linia brzegowa cofnęła się o kilka, a w niektórych miejscach o kilkadziesiąt metrów.

Tymczasem w Polsce dominuje pogląd, że siedzimy na wodzie. Mamy przysłowiowy tysiąc jezior mazurskich i okresowe powodzie z wciąż żywą traumą powodzi z 1997 roku. Polacy myślą, że wody mamy zbyt dużo i że problemem jest jej nadmiar. Woda wydaje się nam być dana raz na zawsze i tylko czasem się irytujemy, gdy na skutek awarii wodociągów nie ma jej przez kilka godzin w kranie. Gdy nie ma jej przez kilka dni, zaczyna nas ogarniać bezradność i poczucie, że bez wody nie da się normalnie funkcjonować. A teraz wyobraźmy sobie, że zaczyna jej brakować stale i staje się droższa niż żywność, benzyna i prąd. Gdy zacznie brakować żywności, na naszych oczach rozpadnie się świat, jaki znamy. Czy to scenariusz nierealny? Otóż nie. Jest on rzeczywistością, która dziś dotyka czterech na dziesięć osób zamieszkujących planetę Ziemia.

Brak wody jest też jednym z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa światowego. Wojny o wodę już trwają, a migracje klimatyczne tylko te konflikty będą podsycać. Według analiz UNESCO do 2025 roku 1,8 miliarda ludzi będzie mieszkało na obszarach, gdzie wystąpią permanentne braki wody, a dwie trzecie światowej populacji będzie narażone na okresowe braki wody. Brak wody wyklucza możliwość produkcji żywności, a to skutkuje migracjami. Według modelu NASA w 2100 roku do bram Europy zapuka nie kilkaset tysięcy zdesperowanych uchodźców klimatycznych, ale kilkanaście, a przy skrajnych scenariuszach – kilkadziesiąt milionów. Tej fali nie zatrzymamy.

Co te globalne procesy i analizy oznaczają w kontekście Polski? W Polsce od dziesięcioleci trwa kryzys wodny i powinien on być kluczowym wyzwaniem dla decydentów bez względu na opcję polityczną. Problem pomaga zrozumieć statystyka, którą przygotowuje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Na bazie danych z IMiGW system ONZ opracowuje swoje analizy także dla Polski. Wynika z nich, że polskie zasoby wodne można porównać do zasobów wodnych Egiptu. Z danych IMiGW wiemy, że w Polsce mamy 1600 m sześc. wody na mieszkańca, podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej to 4700 m sześc., a we wspomnianej wyżej Hiszpanii jest to 2700 m sześc.

Mazury nie wystarczą

Skoro zasoby wodne w Polsce są w tak wielkim kryzysie i może jej zabraknąć w naszych kranach, trzeba podjąć szybkie działania zaradcze. Nie chodzi tylko o zakręcania kurka w kranie przy myciu zębów, wdrożenie programów oszczędzania wody w przemyśle czy budowanie budynków mieszkalnych z obowiązkową instalacją wody szarej. To wszystko warto zrobić, ale najpierw trzeba pilnie przebudować polski system zarządzania bezpieczeństwem wodnym.

Najlepiej skorzystać z doświadczeń tych krajów, które traktują kryzys wodny poważnie i wdrożyły środki zaradcze. Europejski przykład to Hiszpania, gdzie uruchomiono narodowy program magazynowania wody, traktując ją jako zasób strategiczny, bez którego Hiszpania nie przetrwa. Zbudowano tam 1969 zbiorników retencyjnych, które magazynują 45 proc. wody. Są to tak zwane zbiorniki retencyjne mokre, które w okresie intensywnych opadów gromadzą wodę, by w okresie suszy ją stopniowo oddawać. Przy okazji stają się jeziorami, wokół których powstaje infrastruktura turystyczna, rozwija się ekosystem.

Tymczasem w Polsce mamy cud natury w postaci jezior mazurskich i zaledwie 69 zbiorników retencyjnych. Paląca jest potrzeba wdrożenia w Polsce modelu hiszpańskiego. Oznacza to pilne zbudowanie od 1000 do 1900 (w zależności od wielkości i lokalizacji) zbiorników retencyjnych mokrych. Przy mądrym zaplanowaniu tego procesu nie tylko zyska polskie bezpieczeństwo wodne, ale także ograniczymy ryzyka powodziowe, ryzyka związane z suszą rolniczą, poprawimy atrakcyjność turystyczną Polski i wzmocnimy kondycję lasów. Zbiornik retencyjny to sztuczne jezioro, które wcale nie musi być brzydkie i obetonowane. Może być znakomicie zaprojektowane i mądrze wkomponowane w otoczenie. W tym miejscu warto przypomnieć, że udział sektora turystycznego w polskim PKB to ok 6 proc.

Na zeszłorocznym kongresie geografów miałem szansę dyskutować o kryzysie wodnym w gronie najlepszych specjalistów zajmujących się tą tematyką. Większość snuła pesymistyczne scenariusze dla Polski. Powszechne było wrażenie, że nikt nie słucha naukowców, którzy od dziesięcioleci zwracają uwagę na problem bezpieczeństwa wodnego. Przypomniano, że kryzys związany z wycinką Puszczy Białowieskiej miał swoją praprzyczynę w kryzysie wodnym i suszy, która poważnie osłabiła także puszczę. Gdyby przy tej okazji udało się w Polsce porozmawiać o problemie kryzysu wodnego i w ramach porozumienia ponad podziałami politycznymi nim zarządzić, moglibyśmy spać spokojnie. Niestety tak się nie stało. Ale nie składamy broni i apelujemy dalej. Proszę trzymać kciuki, bo chcemy zdążyć przed katastrofą.

- Kamil Wyszkowski , dyrektor generalny Global Compact Poland

Na początek kilka faktów, z którymi musimy się zmierzyć. W Polsce łączna objętość wody zmagazynowanej w zbiornikach retencyjnych stanowi niespełna 6 proc. objętości średniego rocznego odpływu rzek. Jest to jedynie połowa średniej wartości europejskiej oraz połowa wartości tego, co uważane jest za konieczne do zapewnienia strategicznego zasobu na wypadek katastrofy.

Jeśli przyjmiemy, że nasza wanna w łazience to Polska, zgromadzona w niej woda to wszystkie polskie rzeki, a odpływ to nasz kochany Bałtyk, to z pełnej wanny do Bałtyku trafi 94 proc. wody słodkiej. I bezpowrotnie ją stracimy, bo stanie się słona. Te 6 proc. wody, która została na dnie wanny, to nasze zdolności magazynowania wody słodkiej.

Pozostało 89% artykułu
Materiał partnera
Najważniejsza jest idea demokracji. Także dla gospodarki
Wydarzenia Gospodarcze
Polacy szczęśliwsi – nie tylko na swoim
Materiał partnera
Dezinformacja łatwo zmienia cel
Materiał partnera
Miasta idą w kierunku inteligentnego zarządzania
Materiał partnera
Ciągle szukamy nowych rozwiązań