– Jestem przekonana, że Unia Europejska i jej państwa członkowskie będą uważnie śledziły zbliżające się wybory: czy będą wolne, uczciwe, a procedury przejrzyste, czy kandydaci opozycji będą mieli równe szanse – powiedziała agencji BiełPAN szefowa unijnego przedstawicielstwa w Mińsku Andrea Victorin.
Po poprzednich wyborach, w 2016 roku do parlamentu po raz pierwszy od 12 lat weszło dwoje mało znanych przedstawicieli opozycji. Ale sam fakt uznano za znaczącą zmianę na Białorusi Łukaszenki. Unia zniosła wtedy większość sankcji nałożonych na jego reżim.
– Patrzymy z pewnym optymizmem na samodzielność Białorusi. Po poprzednich wyborach było dwóch niezależnych deputowanych, zobaczymy, co będzie teraz – powiedział „Rzeczpospolitej" wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki o zmianach w białoruskiej polityce zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej.
Efektem poprzednich wyborów było m.in. podjęcie współpracy polskich posłów z białoruskimi deputowanymi. W lutym m.in. był w Warszawie szef izby wyższej parlamentu w Mińsku Michaił Miasnikowicz. – Wychodzimy z założenia, że Białoruś jest naszym sąsiadem, u którego mieszka znacząca polska mniejszość i nie dzielą nas duże spory historyczne. Tym bardziej że inne parlamenty europejskie cały czas utrzymują taką współpracę z Białorusinami – dodał wicemarszałek. Wcześniej, od lat 90., europejscy deputowani odmawiali uznania legalności kolejnych parlamentów Łukaszenki. W 2016 roku jednak odbyły się wybory, których po raz pierwszy od dekad nie bojkotowała opozycja i które uznała Unia (choć z zastrzeżeniami).
Nikt jednak w UE (a chyba i na Białorusi) nie żywi jakichkolwiek złudzeń co do możliwości i chęci działania obecnego (i przyszłego) parlamentu. Na przykład na niedawne żądanie prezydenta, by wcześniej się rozwiązał, deputowani odpowiedzieli natychmiast i entuzjastycznie. – Oni, deputowani nasi, to zuchy – chwalił ich Łukaszenko. Dwójka opozycjonistów dopuszczona do Izby Reprezentantów trzy lata temu niczym się nie odznaczyła w trakcie jej kadencji.