Na przykład dostawcą aparatury dla pierwszej w Polsce linii bardzo wysokiego napięcia 150 kV, łączącej Mościce i Starachowice, była Fabryka Aparatów Elektrycznych K. Szpotański, najważniejszy w kraju w kraju zakład produkcji aparatów do prądu silnego.
Śmiesznie mały kapitalik
Fabryka powstała 15 listopada 1918 roku, na pierwszym piętrze przy ul. Mirowskiej 9 w Warszawie. Tego dnia robotnicy podłączyli do sieci kilka maszyn. „Kapitalik, którym rozporządzałem był śmiesznie mały” – zapewniał Kazimierz Szpotański przy okazji jednego z jubileuszy.
Jednak mimo skromnych początków ambicje miał duże. Firmę nazwał „fabryką”, bo zamierzał rozwinąć ją w poważne przedsiębiorstwo. Plan rozwoju ułożył na samym początku i konsekwentnie realizował. Nie rozpraszał się, sukcesywnie opanowywał kolejne dziedziny przemysłu elektrotechnicznego. Wychodził z założenia, że niezależność polityczna państwa wymaga oparcia jej na mocnych podstawach gospodarczych, a zatem stworzenia silnego przemysłu.
FAE reinwestowała zyski, a plan przewidywał powstanie oddziałów w innych miejscowościach. Pierwszym było Międzylesie. Od umiejętnie dobranych partnerów zagranicznych Szpotański kupował licencje, które były początkiem własnych prac. Pod koniec 20-lecia zatrudniał ok. stu inżynierów, z których po wojnie 18 zostało profesorami. Nie skąpił pieniędzy na laboratoria, bo uważał, że tylko nowymi rozwiązaniami Polska może doścignąć Zachód. W 1939 roku wskazywał, że wydajność w Polsce na jednego robotnika sięga 10 tys. zł, gdy w Niemczech 6750 marek, to jest 14 tys. zł. Jesienią 1939 roku firma zatrudniała już 1600 osób, w tym dwustu inżynierów i techników.
Urządzenia na 150 kV Szpotański produkował na podstawie francuskiej licencji. Gotowe testował w niezależnym holenderskim laboratorium KEMA, które oceniło je wyżej od francuskich. Francuzi w materiałach reklamowych chwalili się wynikami Szpotańskiego, podając je jako swoje.
Wołami się daleko nie zajedzie
Szpotański szukając pracowników jeździł po politechnikach: Warszawskiej, Lwowskiej, Gdańskiej i wybierał zawsze „niespokojne dusze”. „Wołami się daleko nie zajedzie” – mawiał. Nowo przyjmowanego pytał w jakim dziale chciałby pracować i kierował zgodnie z życzeniem, ale stawiał warunek – po roku musiał przedstawić raport na temat urządzenia, łącznie z badaniami i porównaniem konkurencji. Inżynier zaczynał pracę na warsztacie – przy imadle i poznawał kolejno etapy produkcji. Takie raporty FAE K. Szpotański publikowała w nakładzie 2 tys. egzemplarzy i rozsyłała potencjalnym odbiorcom. Była to reklama nie tylko dla firmy, ale i młodego naukowca, który w całej branży kojarzony był z daną specjalnością.