Elektrownie na pęczki

Opóźniona elektryfikacja polskich ziem ruszyła dopiero w latach 30 i dzięki krajowym wytwórcom postępowała w szybkim tempie.

Publikacja: 06.04.2018 16:38

Pomorska Elektrownia Krajowa "Gródek" S.A., Zakład wodno-elektryczny w Żurze

Pomorska Elektrownia Krajowa "Gródek" S.A., Zakład wodno-elektryczny w Żurze

Foto: NAC

- Elektrownia w Nisku (…) przedstawia jeden z najnowocześniej wyposażonych zakładów. Wielką zaletą jest to, że opiera się o dwa niezależne od siebie źródła energii: węgiel i gaz ziemny – stwierdził minister przemysłu i handlu Antoni Roman, otwierając 40-megawatową elektrownię w Stalowej Woli 25 czerwca 1939 roku.

Wybudowany przez francuski Alsthom zakład został wzniesiony rękoma polskich robotników w 14 miesięcy i był jednym z rosnącej sieci elektrowni, w tym wodnych w Czchowie, Porąbce oraz szybko budowanej (również pod nadzorem francuskim) w Rożnowie.

W połowie 1939 roku pracowało w Polsce niemal dwieście elektrowni o mocy zainstalowanej ponad 1 MW każda i łącznej 1664 MW. Drobniejszych elektrowni naliczono 834, które razem dawały 155 MW. W 1938 roku produkcja prądu wyniosła 3,7 GWh, czyli 45 tys. razy mniej niż obecnie.

Nawet Warszawa nie miała ujednoliconego napięcia (funkcjonowały niezależne sieci na 110 i 220 V), zaś w całej Polsce jedynie 1263 wsie (3 proc. ogółu) były zelektryfikowane. Władze zdawały sobie sprawę z opóźnień, ale wskazywały na brak funduszy.

Mimo to w drugiej połowie lat 30 ruszyła elektryfikacja kraju, co wykorzystały krajowe firmy. Nowo wzniesiona Stalowa Wola zabierała się do produkcji turbin parowych, zaś do budowy linii energetycznych wykorzystywano polskie wyposażenie.

Na przykład dostawcą aparatury dla pierwszej w Polsce linii bardzo wysokiego napięcia 150 kV, łączącej Mościce i Starachowice, była Fabryka Aparatów Elektrycznych K. Szpotański, najważniejszy w kraju w kraju zakład produkcji aparatów do prądu silnego.

Śmiesznie mały kapitalik

Fabryka powstała 15 listopada 1918 roku, na pierwszym piętrze przy ul. Mirowskiej 9 w Warszawie. Tego dnia robotnicy podłączyli do sieci kilka maszyn. „Kapitalik, którym rozporządzałem był śmiesznie mały” – zapewniał Kazimierz Szpotański przy okazji jednego z jubileuszy.

Jednak mimo skromnych początków ambicje miał duże. Firmę nazwał „fabryką”, bo zamierzał rozwinąć ją w poważne przedsiębiorstwo. Plan rozwoju ułożył na samym początku i konsekwentnie realizował. Nie rozpraszał się, sukcesywnie opanowywał kolejne dziedziny przemysłu elektrotechnicznego. Wychodził z założenia, że niezależność polityczna państwa wymaga oparcia jej na mocnych podstawach gospodarczych, a zatem stworzenia silnego przemysłu.

FAE reinwestowała zyski, a plan przewidywał powstanie oddziałów w innych miejscowościach. Pierwszym było Międzylesie. Od umiejętnie dobranych partnerów zagranicznych Szpotański kupował licencje, które były początkiem własnych prac. Pod koniec 20-lecia zatrudniał ok. stu inżynierów, z których po wojnie 18 zostało profesorami. Nie skąpił pieniędzy na laboratoria, bo uważał, że tylko nowymi rozwiązaniami Polska może doścignąć Zachód. W 1939 roku wskazywał, że wydajność w Polsce na jednego robotnika sięga 10 tys. zł, gdy w Niemczech 6750 marek, to jest 14 tys. zł. Jesienią 1939 roku firma zatrudniała już 1600 osób, w tym dwustu inżynierów i techników.

Urządzenia na 150 kV Szpotański produkował na podstawie francuskiej licencji. Gotowe testował w niezależnym holenderskim laboratorium KEMA, które oceniło je wyżej od francuskich. Francuzi w materiałach reklamowych chwalili się wynikami Szpotańskiego, podając je jako swoje.

Wołami się daleko nie zajedzie

Szpotański szukając pracowników jeździł po politechnikach: Warszawskiej, Lwowskiej, Gdańskiej i wybierał zawsze „niespokojne dusze”. „Wołami się daleko nie zajedzie” – mawiał. Nowo przyjmowanego pytał w jakim dziale chciałby pracować i kierował zgodnie z życzeniem, ale stawiał warunek – po roku musiał przedstawić raport na temat urządzenia, łącznie z badaniami i porównaniem konkurencji. Inżynier zaczynał pracę na warsztacie – przy imadle i poznawał kolejno etapy produkcji. Takie raporty FAE K. Szpotański publikowała w nakładzie 2 tys. egzemplarzy i rozsyłała potencjalnym odbiorcom. Była to reklama nie tylko dla firmy, ale i młodego naukowca, który w całej branży kojarzony był z daną specjalnością.

Dzięki takim przedsiębiorstwom jak FAE Szpotańskiego, kraj rozwijał się w błyskawicznym tempie.
Według szacunków Ligii Narodów wzrost polskiego wskaźnika koniunktury sięgnął w 1938 roku 8,4 proc. i był wyższy od niemieckiego o ponad 2 punkty proc. Za szybki wzrost odpowiadał przemysł, w tym elektromaszynowy, który w ostatniej przed wojną dekadzie powiększył się blisko czterokrotnie i był to największy wzrost ze wszystkich gałęzi przemysłu.

- Elektrownia w Nisku (…) przedstawia jeden z najnowocześniej wyposażonych zakładów. Wielką zaletą jest to, że opiera się o dwa niezależne od siebie źródła energii: węgiel i gaz ziemny – stwierdził minister przemysłu i handlu Antoni Roman, otwierając 40-megawatową elektrownię w Stalowej Woli 25 czerwca 1939 roku.

Wybudowany przez francuski Alsthom zakład został wzniesiony rękoma polskich robotników w 14 miesięcy i był jednym z rosnącej sieci elektrowni, w tym wodnych w Czchowie, Porąbce oraz szybko budowanej (również pod nadzorem francuskim) w Rożnowie.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
100 Lat Polskiej Gospodarki
Grzegorz W. Kołodko: Największym wyzwaniem jest demografia
100 Lat Polskiej Gospodarki
Jan Grzegorz Prądzyński: Wielkim wyzwaniem będą samochody autonomiczne
100 Lat Polskiej Gospodarki
Dąbrowski: Otworzyć się na potrzeby nowego pokolenia
100 Lat Polskiej Gospodarki
Gróbarczyk: 5 minut, które trzeba wykorzystać
100 Lat Polskiej Gospodarki
Dziubiński: Mamy wielki potencjał