Zdarza się, że pacjent z małego miasta w Warszawie dowiaduje się, że jego nowotwór jest znacznie bardziej zaawansowany, niż usłyszał od lekarza w szpitalu powiatowym.
– Bywa, że objawy nie pasują do opisu, więc posyłamy wycinek do analizy naszym patomorfologom i okazuje się, że to co innego – przyznaje prof. Piotr Wysocki, szef Kliniki Onkologicznej stołecznego Centrum Onkologii. I dodaje, że w rozpoznawaniu nowotworów wyspecjalizowało się zaledwie kilkudziesięciu lekarzy w Polsce. – To stanowczo za mało na 140 tys. nowych zachorowań rocznie – uważa prof. Wysocki.
Tymczasem pakiet onkologiczny, który od 1 stycznia miał likwidować kolejki w leczeniu nowotworów i przyspieszać ich diagnozę, opiera się głównie na patomorfologach. – Bez przeprowadzanego przez nich rozpoznania nowotworów nie da się dzisiaj leczyć chorych, szczególnie systemowo. To patomorfolog określa, czy wycięty przez chirurga nowotwór żołądka to mięsak, chłoniak, a może przerzut z innego narządu. I to on decyduje, czy nowotwór należy poddać chemioterapii, czy zastosować leczenie celowane – tłumaczy prof. Wysocki.
Prof. Radzisław Kordek, konsultant krajowy w dziedzinie patomorfologii, przyznaje, że Polska ma najmniej lekarzy tej specjalności w całej Europie: – Jeden patomorfolog przypada u nas na 91,7 tys. mieszkańców, podczas gdy w Grecji na 22,2 tys., a we Włoszech na 33,8 tys. Goni nas tylko Turcja, z jednym patomorfologiem na 74 tys. mieszkańców.
Według ostatniego zestawienia, które Ministerstwo Zdrowia przedstawiło w Unii Europejskiej, w Polsce pracuje 420 patomorfologów i 130 rezydentów kształcących się w tej specjalizacji. – Z tego doświadczenie w rozpoznawaniu skomplikowanych nowotworów ma ponad połowa pracująca w dużych ośrodkach – mówi prof. Kordek.