No właśnie: to by oznaczało, że obecny lokator Belwederu wie, że nie będzie wystawiony przez swój macierzysty obóz w 2020 roku i że już dziś musi tak się pozycjonować, by zdobywać głosy nowych wyborców. Bo że zaczyna tracić poparcie w tzw. prawym sektorze już wiadomo i dzieje się to także za sprawą takich decyzji, jak ta, o której mowa. Negatywnie na nią zareagowali nie tylko wymienieni już Suski i Macierewicz, ale także Tomasz Sakiewicz czy wnuk Anny Walentynowicz, który odmówił Dudzie prawa moralnego do uczestnictwa w obchodach 8. rocznicy katastrofy smoleńskiej. Swoją zeszłotygodniową decyzją jako polityk „dobrej zmiany" prezydent nie zyskał żadnego głosu w centrum czy na lewicy, natomiast stracił sporo na skrajnej prawicy. Jako polityk „dobrej zmiany" tak, ale nie jako kandydat niezależny.
Choć wiem, jak śmiesznie to zabrzmi, to Kaczyński uważa Dudę za zbyt samodzielnego. Tak, tak – zbyt samodzielnego. Już weta lipcowe podważyły zaufanie prezesa do obecnego prezydenta. Okazał się nie tak powolny, jakby szef PiS sobie tego życzył.
Jeśli Dudzie udałaby się sztuka reelekcji, to zakres jego samodzielności byłby jeszcze większy, a skłonność do słuchania poleceń z Nowogrodzkiej jeszcze mniejsza niż obecnie. Wie o tym prezes PiS, wie o tym także prezydent. Zeszłotygodniowe weto jedynie pogłębiło tę wiedzę u obu panów. Gdyby naprawdę PiS poparło obecnego lokatora Belwederu i gdyby udało mu się wygrać, to w naturalny sposób on byłby centralną postacią dla polskiej prawicy w 2025 roku. Nie 76-letni wówczas Kaczyński, ale 53-letni Duda.
Zwłaszcza że ten drugi dysponowałby przez okres pięciu lat całym rezerwuarem środków i narzędzi przynależnych głowie państwa, podczas gdy Kaczyński mógłby być po 2019–2020 roku jedynie liderem opozycji. Nie po to prezes PiS niszczy i tworzy kariery ludzi wokół siebie, by wojna o schedę po nim miała się rozegrać bez jego udziału i decydującego wpływu. To on chce ostatecznie rozstrzygnąć, komu zostawić „królestwo nowogrodzkie" i nie pozwoli, by w naturalny i samodzielny sposób odziedziczył je Duda.
Dlatego już w lipcu pisałem o tym, że prezes PiS będzie wolał, by kandydat PiS przegrał wybory prezydenckie w 2020 roku, niż żeby wygrał je Duda. Jeśli ośrodek prezydencki pozostanie nieobsadzony przez PiS, dla władztwa Kaczyńskiego w partii nic z tego wynikać nie będzie; natomiast jeśli zwycięzcą w nich okazałby się obecny prezydent, to będzie on wówczas centralną postacią polskiej prawicy i odbierze to miano prezesowi PiS. A na to Kaczyński nie może sobie pozwolić.
Dlatego bardziej prawdopodobna wydaje się teza, że zeszłotygodniowe weto było niekonsultowane z Nowogrodzką i, co więcej, że jest casus belli wobec niej. To może być początek wojny na górze w obozie władzy. Zwłaszcza że owo weto pokazało coś, co może być śmiertelne dla Kaczyńskiego: jego słabość.