Emmanuel Macron jest znany z ciętych ripost, niewyparzonego języka. Ale nie tym razem.
– Prezydent apeluje o przywrócenie pokoju. Podkreśla prawo Izraela do samoobrony. Ale jest też zatroskany losem ludności cywilnej w Strefie Gazy – zakomunikował w piątek serię ogólników Pałac Elizejski. Kilkanaście minut wcześniej Macron rozmawiał z premierem Benjaminem Netanjahu. A w czwartek z przywódcą Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem.
– Nie da się ukryć, że Macron jest wyjątkowo nieśmiały – mówi w telewizji LCI Yves Aubin de la Messuziere, były ambasador i znawca Bliskiego Wschodu.
Prezydent zachowuje ostrożność, bo Francja, gdzie mieszka największa mniejszość muzułmańska (7 mln osób) i żydowska (0,5 mln) w Europie, od wybuchu konfliktu izraelsko-palestyńskiego znów przypomina beczkę prochu.
– Moje dzieci chodzą do żydowskiej szkoły. W piątek kazano nam natychmiast przyjechać. Czekała już armia. Ewakuowano uczniów pod osłoną żołnierzy. Gdzie my żyjemy? – mówiła w Radiu RMC Eva, żona rabina z zamieszkałego w blisko 50 procentach przez muzułmanów departamentu Sekwana-Saint Denis, który graniczy od północy z Paryżem.