Wąska droga. Pada deszcz ze śniegiem. Zbliżam się do kawalkady aut leniwie sunących za koparką. Wrzucam trójkę. Dwulitrowy turbodiesel bez wysiłku rozpędza samochód. Wyprzedzam kolejne pojazdy. Coś nadjeżdża z przeciwka. Wracam na prawy pas, wciskając się przed ciężarówkę. Ogromne koła obrzucają moje auto mieszaniną śniegu z błotem. Pióra wycieraczek, drżąc i popiskując, rozmazują breję po szybie. Radość z jazdy chevroletem lacetti z dobrym silnikiem popsuły... kiepskie wycieraczki. Na szczęście takich niedopracowanych drobiazgów nie ma w tym samochodzie zbyt wiele. Lacetti, następca daewoo lanosa i nubiry, powstał pod skrzydłami General Motors, który przejął koreańskiego bankruta. Debiutował pięć lat temu, jednak wersja z dieslem pojawiła się dopiero w tym roku.
Sylwetka auta odbiega już co prawda od najnowszych konstrukcji, ale nie wygląda na przestarzałą. To zasługa mistrza stylistyki samochodowej Giorgietto Giugiaro, który nadał nadwoziu całkiem zgrabne kształty.
Lacetti mierzy ponad 4 metry długości. W środku nie brakuje miejsca zarówno dla kierowcy, jak i pasażerów. Nawet przy maksymalnie cofniętych przednich fotelach osoby o przeciętnym wzroście siedzące na tylnej kanapie nie muszą trzymać kolan blisko brody.
Bez problemu zajmuję wygodną pozycję za kierownicą, którą daje się regulować w dwóch płaszczyznach. Pokrętłami obok fotela mogę precyzyjnie ustawić wysokość siedziska, a niewielką dźwignią z boku wyprofilować oparcie.
Deska rozdzielcza robi dobre wrażenie, nie znajdziemy tu ciemnych plastików znanych z koreańskich poprzedników lacetti. Kokpit wykonano z jasnych tworzyw, uroku dodaje mu jeszcze ładna metalizowana listwa.Przyczepić się można do szczegółów, np. dziwnych gumowych mieszków otaczających dźwigienki kierunkowskazów i wycieraczek, które zabawnie wyglądają w zestawieniu ze skórzaną kierownicą.