Maćka Rybińskiego poznałem przez swojego przyjaciela, byłego redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, też Maćka, Łukasiewicza. Tak się złożyło, że z czasem powstała między nami zażyłość.
Maciek żywo i ostro reagował na polską rzeczywistość, na jej zmiany. W podobny sposób patrzyliśmy na sprawy, które dotyczą wszystkich Polaków. Niezapomniane pozostaną spotkania, ostatnio bardzo rzadkie, kiedy chciało nam się gadać, chciało się być ze sobą. Cenię Maćka za jego celne pióro.
Z niezwykłą precyzją opisywał newralgiczne sprawy naszego życia. Czytałem jego powieść „Bruderszaft z Belzebubem”, gdzie z dużym znawstwem i humorem wskrzeszał Warszawę gnijącego PRL-u. A tak po ludzku rzecz ujmując: dobrze nam się razem piło.