Stadiony w tle się zmieniają, ministrowie też, tylko Nelson Mandela jest na każdym powitalnym plakacie. Ubrany w złotą koszulę, z Pucharem Świata w rękach, patrzy na tych, którzy wylądowali w Johannesburgu i korytarzami wypolerowanego lotniska idą na spotkanie z Afryką.
To ostatnie momenty spokoju. Za chwilę spadną na nich kolory wszystkich sponsorów mundialu i wszystkich finalistów, dźwięk vuvuzeli, czyli plastikowych trąbek, ryczących już w hali przylotów, powtarzane co chwila zapewnienia, że Afryka jest gotowa, Johannesburg jest gotowy, że wszystko jest tu „world class”. Ten zgiełk wypełni następne kilka tygodni. Ale Mandela będzie się już od niego trzymał z daleka.
Nie jest nawet pewne, czy ojciec RPA takiej, jaką znamy dzisiaj, bohater czarnych i białych, tych, co nie mają nic, i tych, którzy mają wszystko, będzie w piątek na meczu otwarcia. On swoje już zrobił, chce odpocząć. Był jedynym prezydentem na kontynencie, który zrezygnował dobrowolnie z drugiej kadencji. Gdy kilka lat temu wycofywał się z życia publicznego, powiedział: – Proszę, nie dzwońcie już do mnie. Jak będzie trzeba, ja zadzwonię. Dzwoni rzadko.
[srodtytul]Opowieści na tak i nie[/srodtytul]
Jego zdjęcie z Pucharem Świata, to z plakatów, jest jednym z pomników najnowszej historii RPA. W 2004 roku w Zurychu, po wygranym wyścigu o mistrzostwa, Mandela mówił, że znów czuje się jak 15-latek, przytulał puchar.