[i]Korespondencja z Johannesburga [/i]
Reprezentacja Brazylii jak co cztery lata zamieniła się w objazdowy cyrk. Ze zgrupowania w RPA wyjeżdżała przed mundialem dwa razy – do Zimbabwe i Tanzanii na dobrze opłacane mecze towarzyskie.
Z tym że gdyby teraz ktoś chciał zastrzec w kontrakcie, że w takim spotkaniu muszą wystąpić największe gwiazdy, mógłby mieć problem z ich wskazaniem, bo jeśli w przypadku Brazylii uchodzi za taką bramkarz Julio Cesar, to znaczy, że piłkarski świat stanął na głowie. Brazylijczycy mają też dwóch świetnych prawych obrońców – Maicona i Daniego Alvesa, ale brakuje im kogoś takiego jak dawni napastnicy Romario czy Ronaldo, którzy zdobywając tytuły mistrzowskie w latach 1994 i 2002, świecili w drużynie najjaśniej. Selekcjoner Dunga zmienił Brazylię z drużyny, która na boisku improwizowała, w jej niemiecką wersję, z narysowanym schematem.
Niemców nie można ignorować na żadnym turnieju, bo świetnie wytrzymują zarówno presję, gdy są faworytami, jak i wtedy, gdy nikt na nich nie liczy. Teraz są najbardziej multikulturową reprezentacją w turnieju. Piłkarze pochodzący z Polski, Turcji czy Ghany zostali wprawdzie wychowani w niemieckiej szkole, ale mają coś, czego Niemcy nie potrafili znaleźć u siebie.
Taka mieszanka może wybuchnąć na medal, tym bardziej że wszystko układa strateg Joachim Loew, który z gorszą drużyną zdobył srebro na mistrzostwach Europy i jako asystent Juergena Klinsmanna doprowadził ją do trzeciego miejsca poprzedniego mundialu. U Niemców w najwyższej formie zdaje się jednak być tylko Bastian Schweinsteiger, nasi Lukas Podolski i Miroslav Klose – nagle stracili błysk.