[i]Korespondencja z Rzymu [/i]
W niedzielę około 16.00 włoskie ulice świeciły pustkami, a w oknach i na balkonach pojawiły się flagi. Remis w pierwszym meczu z Paragwajem wywołał ogromny niepokój, pogłębiony kontuzją Gianluigiego Buffona. Cała Italia zasiadła przed telewizorami, żeby upewnić się, że ubiegły poniedziałek był tylko złym snem. Niedzielna „Gazzetta dello Sport” zatytułowała na pierwszej stronie: „Italio bądź Italią”.
Mecz z Nową Zelandią miał być nieledwie sparingiem, w którym bramkarz Marchetti nabiera mundialowego obycia, zespół przestawia się na system 4-4-2, a snajperzy kalibrują celowniki. Tuż przed meczem okazało się, że walka o pierwsze miejsce w grupie premiowane uniknięciem Holandii, a potem Brazylii będzie strzeleckim pojedynkiem na odległość z Paragwajem, który rozjechał Słowację 2:0.
Z atmosfery w mundialowym studio z Gianluką Viallim i Paolo Rossim wynikało, że squadra azzurra wybiera się bardziej na strzelnicę niż na stadion. Wszyscy fachowcy obstawili zgodnie 3:0 albo lepiej. Gdy sędzia gwizdnął, sprawozdawca Fabio Caressa rzucił retorycznie: „Italio czy obudziłaś się dziś rano lwem czy antylopą?”.
Już w 7 minut później, gdy piłka wpadła do włoskiej bramki (ze spalonego), Caressa stwierdził, że Italia nie obudziła się w ogóle, a Bepe Bergomi dodał: „Drugi strzał w tym mundialu na włoską bramkę i tracimy drugiego gola”. Przy okazji padło kilka nieprzyjemnych słów pod adresem nowozelandzkiego futbolu, który mieszkańcy wyspy mieli wykopać wraz ze szkieletem dinozaura.