Stefan Szczepłek z Kijowa
Wylądował nad brzegiem rzeki Kalmius. Na zewnątrz udekorowany olbrzymimi sylwetkami najlepszych piłkarzy Szachtara, wieczorem podświetlany na ciemnoniebiesko. Może pomieścić prawie 52 tysiące kibiców, ale na mecz z Francją przyszło zaledwie kilka tysięcy.
Ukraińcy mają podobny problem z reprezentacją co i my. Zmienili więc niedawno selekcjonera. Uznali, że jak nie idzie, należy wrócić do ostatniego trenera, któremu się udawało. I przeprosili się z Olegiem Błochinem, który ich wprowadził do ćwierćfinału mistrzostw świata w 2006 r. Źle zaczął kolejne eliminacje, odszedł, wrócił teraz po ponad 3,5-rocznej przerwie.
Wygrał pierwszy mecz, 2:0 z Uzbekistanem, dał nadzieję, ale minęło kilka dni i jest pod ostrzałem. W poniedziałek w Doniecku rezerwowa Francja grała nieźle przeciw prawie najlepszej Ukrainie (bez Andrija Szewczenki), kiedy jednak na boisko weszły największe francuskie gwiazdy, Ukraińcy nie wiedzieli, co się dzieje. Stracili trzy gole w pięć minut, przegrali 1:4 i Błochin przestał być wielki.
Niezależnie od tego wyniku, wszystko, co zobaczyłem w Doniecku, wpycha nas w kompleksy. Stadion – fantastyczny. Centrum treningowe Szachtara – absolutnie niezwykłe: 43 hektary poza miastem, boiska, luksusowy hotel dla piłkarzy, wszystko, co im do pracy i szczęścia potrzebne. A do tego dziesięciohektarowe jezioro, po którym pływają czarne łabędzie. Podczas Euro będzie tu mieszkać jakaś reprezentacja.