Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Należał do pokolenia wymazującego z map ostatnie białe plamy. Pierwszy w historii alpinizmu polskiego, który otrzymał medal „Za wybitne osiągnięcia”.
Pochodził z rodziny „dziedzicznie obciążonej” nauką. Dziadek Julian Schramm przed I wojną światową założył Katedrę Chemii na UJ. Ojciec Wiktor w 1919 r. organizował Katedrę Ekonomii Rolnej na Uniwersytecie Poznańskim.
Rok później w tym mieście urodził się Ryszard. Studiował chemię. Okres II wojny światowej podsumował krótko: „straciłem pięć i pół roku”. Skazany na karierę uniwersytecką – jak mawiał – ponaglany przez ojca, obronił doktorat z chemii fizycznej. Wolał jednak chemię życia. Skończył więc studia biologiczne. Biochemii nauczył się sam. Projekt stworzenia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza Wydziału Biochemii, by dzięki poznaniu procesów na szczeblu subkomórkowym zrozumieć procesy życiowe, najpierw spotkała niechęć. Zanim stworzył Katedrę Biochemii, wykładał ten przedmiot jako nieobowiązkowy.
Wspinać zaczął się przed wojną. Tu także był samoukiem. Później należał do czołówki polskich taterników. Miał 37 lat, kiedy zobaczył Alpy, od razu jako kierownik obozu Klubu Wysokogórskiego. Na wyprawie geofizycznej na Spitsbergen zachwycił się dziewiczymi górami w rejonie polskiej stacji polarnej jako celem alpinistycznym. Wypadek, jakiemu uległ na Gerlachu, przeszedł do tatrzańskiej historii. Spadający kamień uderzył go w głowę. Z dziurą w czaszce, z której sterczały odłamki kości i widać było mózg, wspinał się dalej, a następnie, jako najbardziej doświadczony w zespole, kierował zejściem. Skutkiem urazu była czterodniowa amnezja i opona mózgowa zszyta na okrętkę.